Ostatni dzień na Sri Lance. Wilgotny oblepiający upał. Udało mi się trochę przespać i poszłam zobaczyć jeszcze raz moje ulubione miejsca w mieście.
Wieczorem wracam do hostelu zatłoczonym autobusem. Nie ma żadnych miejsc siedzących i stoję w tłoku pośrodku autobusu. Robi mi się trochę słabo, nie ma czym oddychać. Resztę drogi jadę w otwartych drzwiach autobusu. Czuję, że przyjdzie mi zapłacić za nocną jazdę autobusem. Rano jest mi słabo i zastanawiam się jak uda mi się dowlec z bagażami na przystanek autobusowy.
Dojeżdżam autobusem na dworzec autobusowy skąd odjeżdżają busy na lotnisko. Pytam kierowcy ile kosztuje bilet – 110 rupi. Mam w kieszeni ostatnie 120 rupi. Wsiadam do autobusu i czekamy aż będzie więcej pasażerów. W końcu ruszamy, po drodze autobus zatrzymuje się na wielu przystankach. W końcu konduktor pochodzi do mnie z biletem i mówi 220 rupi. Przecież mówił, że 110 rupi. Tak, ale mój bagaż też wymaga biletu. Mówię mu, ze widział mnie z bagażem i nic nie powiedział, nawet pomagał mi go umieścić między siedzeniami. Mówię, że nie mam więcej kasy i on obrażony obchodzi.
Na lotnisku podłamuję się trochę po zważeniu moich bagaży. Na lotnisku biorę nurofen i opatulam się szalem. Formalności jak zawsze trwają w nieskończoność, przechodzi się przez wiele bramek i trzeba skanować bagaż podręczny w kilku miejscach nawet jak nikt przy maszynie nie siedzi. Przy wydawałoby się ostatniej już odprawie znów się mnie czepiają, że nie mam biletu powrotnego z Indii. Ściemniam, że mam go w bagażu głównym i rzeczywiście znajduję potem przeterminowaną o kilka miesięcy, ale jednak, rezerwację na wylot z Indii. Moja wiza wygasa dopiero pod koniec lipca i nie rozumiem dlaczego na koniec kwietnia powinnam już mieć bilet.
Tuż przed wsiadaniem do autobusu podwożącego do samolotu znów przeszukują wszystkim bagaże podręczne. Na dworzu, jakby nie można było tego zrobić w klimatyzowanej poczekalni, gdzie wszyscy czekali na autobus. W końcu wsiadamy do autobusu. Pani większych rozmiarów myśli, że będę się przeciskała na swoje miejsce po jej kolanach, bo jej się nie chcę tyłka podnieść. Wszyscy siedzą już na swoich miejscach i dopiero wtedy czuć jak wewnątrz samolotu jest gorąco. Nie wydaje mi się, żeby były nadawane jakieś komunikaty na ten temat. Pytam przechodzącą stewardessę, i słyszę, że klimatyzacja jest zepsuta i temperatura obniży się jak samolot zacznie się wznosić. Ale nie wznosi się jeszcze przez co najmniej pół godziny.