Nowe miejsce

Gdy platforma blox, na której od kilku lat pisałam bloga postanowiła się zamknąć, to wordpress wybrałam na nowe miejsce dla moich opowieści z podróży. Przez ostatni rok dużo się wydarzyło, dużo ciekawych rzeczy robiłam, ale pisanie bloga nie było jedną z nich. Roczne (już) zaległości zamierzam teraz nadrobić. Zapraszam do czytania (na razie starych wpisów) 🙂

Piesze wycieczki w okolicach Dublina

maLbjtBqWEU1bEK99X

Okr2wvTR1O68BoJrHX

YPNgbLVL9pgbaYBPHX

btHXFKTjLgLyzkibTX

lpyPOCBnCib9k760UX

neTabQDPsDANf7Z0TX

5mZbTIkfnorIAu3STX

07Ta84kTydcPuflvZX

31I21sQfShk8I7fOeX

phKbHaawgiwrPcdOsX

cU6D8AaiRN3jU7UrWX

0EUJUQq2C7I8ciMXQX

VuYaxcy7Wu9pHzpKqX

J2G7GSbeg5GdnNK17X

3xsWEW9LdSUkXAMjEX

JBppUGlqnUu9BPbcUX

igmjaNIQYDVp9bbxOX

Junur1BhH8NrYynC2X

KR0xBKgn0VOTI9SCRX

Kqeo51013C5psg8pPX

KFLPdFE09hkGXr0BWX

52c1Nl6UfKuuam6M9X

SgEemoEIuHphCiz3LX

 

Ciepłe wiosenno letnie dni spędzam na pieszych wędrówkach. Opcji jest wiele, niektóre na wyciągnięcie ręki, inne w zasięgu komunikacji miejskiej. Na stałej trasie mam klif walk – droga biegnąca szczytami klifów z Bray do Graystones. Little Sugar Loaf to szczyt, który co dzień oglądam zza pracowego biurka. By dojść do początku, krótkiego swoją drogą szlaku, wędruję przez jakieś opuszczone drogi, przy których są wielkie posiadłości. Na jednej z nich wypatruję idealne drzewo. Szczyt góry mam cały dla siebie. Następnego dnia w pracy aż huczy od tragicznych wieści, że szaleniec porwał i zabił dziewczynę idącą z przystanku autobusowego do domu. Takie historie, poza tym że mrożą krew z żyłach, skłaniają do refleksji nad nieodizolowanymi od społeczeństwa szaleńcami, sieją ziarno strachu dla mojego włóczenia się po słabo zaludnionych okolicach.

Howth, półwysep z drugiej strony zatoki dublińskiej oferuje swój własny klif walk, ukrytą plażę i latarnię morską na cyplu.

Killiney Hill – ze wzgórza można podziwiać zarówno panoramę Dublina jak i Hrabstwa Wicklow.

Zaczyna się lato stulecia, śpię przy otwartym oknie, wszystko kwitnie, zaczyna się susza i zielona wyspa zamienia się w żółto – brązową. Pobliskie pole golfowe ma wypaloną słońcem trawę.

Składam wymówienie w pracy, napawam się chwilą i pakuję plecak na kilkumiesięczne wakacje w Polsce. Ostatni wieczór spędzam z koleżankami z pracy na plaży w Bray. Pływam w morzu i nie mogę się zmusić do wyjścia, choć woda jest zimna. Księżyc w pełni wschodzi i jest magicznie.

 

 

 

 

 

 

 

 

Liverpool, UK

BfpCZcTTSaQgBRuuBX

3scUbqCmOBd0MLud4X

MC8HmFc2QQklnfX4EX

XoXDi9MfhB8cq2baXX

eCQiiahCmsF4k2W1yX

br3wJk9W3IunleQvfX

BLjRE0WXfpaovAoUWX

H7jia9QdS2erTOqIjX

eoYWZxnFLowxboCK9X

flEpWbaVh3GiKcVcwX

cHaQjgxC1fPazDDajX

8sCao4yjqJMOQgRvcX

I3WBNfybGoLvhzGVdX

dbq9QKSfBs8z8wpv4X

yb5cqrOAyVY5DyL4RX

9a7A6iIN1zDijhm4iX

MemGxPLYDcp1ulN0NX

HVqzfXO0i0qfc0pl1X

lmopKvPXhfKnzSsbfX

3yAaffVbb8Tc0be1tX

aZUl6O8HFquvnWlEJX

28F2kyA1cV9CAyUTwX

StqQyO4omSbOBAxMVX

IqZjlKZabm4GT8kCjX

fH0abIR6RlbWd7Fh8X

4Wvbc64G8kiiuKcYyX

9UAaXpxMRe36lblNAX

zyUs4iPF1uAgcSMwrX

azIX7KKyaSrELPyInX

4IipqThrReqWcYad0X

 Długi weekend czerwcowy spędzam w Liverpoolu z koleżankami poznanymi kilka lat wcześniej w Indiach. Moje wyjazdowe weekendy zaczynają się zwykle w środku nocy. Ciepła noc, taxi, podróż autobusem na lotnisko, dużo ludzi ale wszystko idzie sprawnie.

W centrum Liverpoolu czeka na mnie jedna z koleżanek. Idziemy do ich domu, zaczynamy od pysznego śniadania. Kot Geoff postanawia wykorzystać mój pobyt do maximum:) Zaczyna trochę padać więc pojawia się propozycja wynajęcia roweru wodnego w kształcie łabędzia. Poznałam obie dziewczyny w górskim miasteczku Ooty w Tamil Nadu. We trzy spałyśmy w ”hostelu”, dość przerażającym pokoju w piwnicy domu wypoczynkowego. One podróżowały razem, ja sama, ale spędziłyśmy wspólnie tydzień przemierzając całkiem spory kawałek Indii. W Kodaikanal – kolejnym górskim miasteczku w Tamil Nadu wypożyczyłyśmy rower wodny w kształcie łabędzia. Gdy byłyśmy na środku jeziora otworzyły się niebiosa i zalały nas deszczem. W moment byłyśmy całe przemoczone. Tamten wieczór spędziłyśmy oglądając telewizję w łóżku, jedząc pizzę na telefon i czytając ogłoszenia matrymonialne w lokalnej prasie.

Łazimy po mieści, które jest zaskakująco ładne i interesujące. Zaczynamy od katedry, która jest imponujących rozmiarów, druga największa w Europie. Akurat odbywa się tam craft market i bazarek ubrań vintage. Architekt, który zaprojektował katedrę jest też autorem wyglądu brytyjskich budek telefonicznych. Jedna koleżanka idzie do pracy, a z drugą dalej eksplorujemy miasto. Jest tu sporo wegańskich knajpek, co mnie bardzo cieszy. Wieczorem idziemy do małego kina na film Breadwinner – rysunkową opowieść o nadziei i trudach życia w Afganistanie. Wieczór spędzamy w sekretnym barze. Nie ma szyldu, z zewnątrz wygląda jak opuszczony, a drzwi otwierają się po zapukaniu. Wpuszczają tylko tyle osób ile jest miejsc siedzących. Czasem grywa tam pianista. Menu jest wklejone w książkę – jedna z koleżanek jest tam barmanką. Druga pracuje w cudnym barze/ogrodzie w ex przemysłowej części miasta – Baltic Triangle – Trójkąt Bałtycki. Dużo fajnych murali do podziwiania. Stary browar zamieniony na przestrzeń dla sklepów vintage. Liverpool to miasto Beatles’ów. Mimo, że podoba m się kilka z ich piosenek to nie zdecydowałam się pójść do poświęconego im muzeum.

Drugi dzień spędzam częściowo sama. Pogoda jest piękna. Spaceruję kilka godzin po mieście. Jem pyszny lunch, czytam książkę na skwerku. Spędzam sporo czasu w okolicy doków. W Word’s Museum idę do Planetarium, potem z grubsza oglądam wystawy. Wieczorem jem obiad z koleżanką w Down the Hatch – super wegańskiej knajpce.

Ostatni dzień – taras widokowy na katedrze, panorama całego miasta. Przechodzę przez chińską dzielnicę z najwyższą chińską bramą (poza granicami Chin). Później z jedną z dziewczyn jedziemy do parku Sefton. Spacerujemy wokół jeziora, zaglądamy do palmiarni, jemy obiad w małej knajpce. A potem już czas jechać na lotnisko. W każdym razie wspólne pasje zbliżają bardziej niż cokolwiek innego 🙂

Jak wygrać weekend na Arranmore Island?

EG7mzZLy45dEn57n3X

1QVfA7X6UOQVbdXiEX

GZDAY3eB6gS3b3L50X

cezQxNJZ6vOztbMcSX

nsEqLrBSelrf4qXulX

CXQS4SFNuD7oPv0ADX

RolQnfMHeTvBLqtMDX

3bOS5zNJoiK5qSLpbX

ZuKJyZTKURc2HCKXfX

kdayy30Ay8XUj9QSmX

Cmee3qOdOAPEKAYHQX

vsuoa7jvUPZUNf0vXX

I9V9yV8XgZ0wEquajX

VWlmhIjYezPcJtsGEX

iNpLjP7DiX0z05OOdX

liVT2HGZ7N5ALctQhX

wLFfhFTfNbn5Ql4qkX

6awWkrrF8VBCbWVl5X

9Gaq3UOv1zYSIRQrqX

8J9STN4sU9X9AOzfOX

bxA8nNuVKwtEMFSghX

bkt2EaakQBtPL6ZxmX

BIL39uTngBTGpgSB9X

jAwg5RH0wscN0uDnzX

kzpAZRBOvcI53Sf3hX

bMtTCBaQR9LmAI7c3X

zoY7TbgPqA6RthZVTX

c9k5Bkc7oUtqLbVSBX

Ja0tnepGaizbcwx1kX

iegpcnq1uD7K1C635X

bBjgM8w8B7F0ogdQrX

L6yKoZawXyb2nSzXlX

tKXo9LbsDQQjwnN01X

dVGKnobPK6Ct5H3q7X

qHiy3bAjMwZFRMFekX

8jwMlaS4Pcu9g0HG5X

uGsW7DkEUzXVRPbNaX
Droga z Dublina do Burtonport zajmuje 4 godziny. Gdy autostrada się kończy zaczynają się lokalne kręte drogi. Burtonport to mała wioska rybacka, stąd odpływają promy na wyspę Arranmore, gdzie wybieram się na weekend w towarzystwie koleżanki. Wyjazd wygrałam w loterii 🙂 Zostawiamy samochód na mini parkingu. Bilety promowe już na nas czekają w budce pełniącej rolę ticket office.

Podróż promem trwa około pół godziny. Mijamy malutkie wysepki, na kilku z nich są domy. Jakby to było żyć na wysepce gdzie jest tylko kilka domów i trzeba dysponować własną łódką by zrobić zaopatrzenie?

Arranmore to największa zamieszkała wyspa w Hrabstwie Donegal. Mieszka tu na stałe około 500 osób. Latem jest to popularne miejsce na językowe obozy młodzieżowe – językiem obowiązującym jest irlandzki.

Na brzegu czeka na nas przewodnik i fundator weekendu. Hostel, w którym się zatrzymujemy jest fajny, klimatyczny i położony przy samej plaży. Oprócz nas jest tu spora grupa dziewczyn, które przyjechały tu na weekend panieński – Orla wybrała się w ostatni rejs przez zaślubinami:)

Wyspa jest piękna. Pustkowia i dzikość, wysokie klify i bezdroża. W pobliżu portu są tu 2 albo 3 bary, po ich zamknięciu imprezowicze przenoszą się do klubu nocnego otwieranego w weekendy. Przy tak niewielkiej liczbie ludności wieści podróżują z prędkością światła, np. kto po pijaku podziurawił sobie karoserię w samochodzie.

W barze muzyka na żywo i tańce, no i sama trochę popłynęłam pierwszego wieczoru. Do tego stopnia, ze na plaży zgubiłam skarpetkę, co mnie zdenerwowało, bo zwykle nic nie gubię, no i szczególnie z powodu zaśmiecania plaży i morza.

W miejscowej knajpie zamawiamy obiad, ja jestem weganka, koleżanka ma różne nietolerancje pokarmowe. Nasz przewodnik słucha z zatroskana miną, czegoś takiego to miejscowi tu nie widzieli 🙂

W czasie dwóch dni spędzonych na wyspie odbywamy kilka przejażdżek do dzikich zakątków, zaglądamy do latarni morskiej na wysokim klifie, ukrytymi schodami schodzimy do zatoczki, odwiedzamy dom hobbita na wzgórzu, no i przede wszystkim podziwiamy widoki. Koleżanka w towarzystwie lokalsów schodzi po stromych skałach do ukrytej, dzikiej plaży, a ja siedzę na klifie i napawam się aurą tego miejsca.

W drodze powrotnej jedziemy do jednej z nowszych atrakcji Irlandii Północnej – Stairways to Heaven – Schody do Nieba. Drewniane kładki i schody zostały zbudowane w 2015 roku by chronić tereny i bagna otaczające górę Cuilcagh. Trasa jest cudna, widoki piękne. Szczyt o wysokości 666 metrów jest świetnym punktem widokowym. Warto tu przyjechać, choć ścieżka, która miała chronić naturę przyciąga rocznie wielokrotnie więcej turystów niż te strony kiedykolwiek widziały. Stwarza to problemy parkingowe i śmieciowe.

A jak wygrać weekend na wyspie? Kupić los i mieć trochę szczęścia;)

Kilka atrakcji Hrabstw Kildare i Wicklow

Idr2efxHn8285Ipb4X

qRPFjyzbvk6TvlEpvX

DS4tGQW8O30byVJCEX

njvoPQbMtUD3WZuLwX

8Uj8qXqocd7njyFKoX

8Wd8miIS8CbQCDybgX

HkhhsDXPyhJZuiyACX

zy3ox5bGNgbgH3jqBX

jjIVts4brdNYZskrAX

QA4k9qBTCAhIDj2MTX

hJElTTNyJaMx6O3cmX

xV7k7Yta9ObPqUndqX

 CH2NaQ57uKqnyCpUgX

3bAOz33MibtsZmbZcX

 

 

ZesE66qvsg7ckgIPBX

Kay9OSNPs1zLnsSvYX

ibX6qRs0bM4nz4czdX

55wAqQDFMoAYeuPZwX

5WzzbrbJWCHtVkKxjX

SUkXz4piBkNE18YGzX

gA6XvDiuNIAbxTBswX

1dInoKpTKrKovM5aiX

ofbWbUD8Orpaer86EX

JHJBXp1ay7P1bspn4X

6JPROR6an3PWcaHpmX

FKIdHgnxo8IumpVmvX

RHcsIlMl8ba77cZdRX

BJyIVPwQouEYvRbmYX

OUfzaxmxGikZvHuDsX

LmxlprS2JCYTVqq0tX

iHQSZfYEmvMFj6Rr5X

NN7JoaAhHC9jEfE54X

Jeden z weekendów majowych wraz z koleżanką Dublinią spędzamy na zwiedzaniu poddublińskich atrakcji. Na pierwszy ogień Castletown – piękna posiadłość położona w Hrabstwie Kildare. Pałac w stylu palladiańskim zbudowano w pierwszej połowie XVIII wieku dla Williama Connolly. Po jego śmierci dziedziczony został przez jego bratanka Williama Jamesa Connolly, a potem przez syna Toma Connolly. W rękach jego żony Lady Louisy pałac nabiera szlachetnego wyglądu. Spędza ona większość swojego życia zajmując się dekoracją i wykończeniem domu i przylegających do niego terenów. Prowadzi także działalność dobroczynną, wspierając edukację okolicznej ludności i wspierając ją w czasach głodu.

Wonderful barn to budynek w kształcie korkociągu/ślimaka. Najprawdopodobniej był to spichlerz. Został on wybudowany tuż po klęsce głodu z lat 1740-41. Był to także jeden z rodzajów wsparcie lokalnej ludności – zatrudnianie przy budowie. Kopia tego budynku znajduje się w dublińskiej dzielnicy Rathfarnham.

Connolly’s Folly – ozdobny obelisk wybudowana w tym samym czasie (i z tego samego powodu) co Wanderful Barn.

Carton House – kolejna z posiadłości z Hrabstwie Kildare, wybudowana w XVIII wieku dla XX Hrabiego Kildare. Poślubił on Lady Emily – siostrę Lady Louisy z Castletown. Byli bardzo zamożni, ale oboje lubili popuścić pasa z wydatkami i fortuna się rozeszła. Wspólnie wyprodukowali 19 dzieci. Po śmierci Księcia (którym w międzyczasie stał się Hrabia), Emily wyszła za mąż za nauczyciela swoich dzieci, z którym doczekała się kolejnych 3 dzieci.

Kolejnego dnia objechałyśmy kilka miejsc w Hrabstwie Wicklow. Poszukiwałyśmy tuneli drzewnych i w kilku miejscach udało nam się je zobaczyć. Minęłyśmy ruiny starej fabryki znajdującej się na wzgórzu. Na koniec zawitałyśmy do labiryntu w Greenan, w którym najpierw nie możemy trafić do środka, a potem znaleźć drogi na zewnątrz. Krajobrazy w Wicklow jak zawsze zapierają dech.

Pogoda była świetna, wiosna w rozkwicie. Rzeka w Baltinglass dosłownie kwitła.

Kilka słów w bluźnierstwie

26 października Irlandczycy zagłosowali za usunięciem z konstytucji przepisów o bluźnierstwie, które były w niej od 1922 roku. Konstytucja ta była pierwszą w irlandzkiej historii. Wcześniej, jako w państwie podbitym przez Wielką Brytanię, obowiązywało tu prawo brytyjskie, również zawierające przepisy o bluźnierstwie. Przez wiele lat dotyczyło owo prawo tylko religii chrześcijańskiej, w 2009 roku, zostało rozszerzone na wszystkie religie, zgodnie z prawem o religijnej niedyskryminacji. W Referendum 65% głosujących było za usunięciem tych przepisów. Jednocześnie przepisy z 2009 roku – o zniesławieniu – pozostają w mocy. Kara za nie może wynieść do 25 tyś euro.

Najkrócej bluźnierstwo można zdefiniować jako słowa i czyny uwłaczające temu, co jest ogólnie poważane, lub co jest przez religię uznawane za święte.

Irlandia od kraju totalnie trzymanego za twarz przez kościół, w przeciągu kilku ostatnich lat, na moich oczach, przekształciła się w kraj otwarty, liberalny i laicki. Trzy lata temu Irlandczycy w referendum zagłosowali za prawem osób homoseksualnych do małżeństw, a w tym roku za prawem kobiet do przerywania ciąży i teraz za usunięciem archaicznych zapisów o bluźnierstwie z konstytucji. Oczywiście prawo powinna bronić obywateli od dyskryminacji i zapewniać im komfort w zakresie wyznawanej wiary, ale konstytucja jako akt najwyższego znaczenia w państwie nie powinien akurat tego z wielu możliwych do popełnienia przestępstw szczególnie piętnować.

W Polsce przepisy o obrazie uczuć religijnych są regulowane przez Kodeks Karny. Statystyki znalezione w internecie pokazują, że stwierdzonych przestępstw jest kilkadziesiąt rocznie. Często przepisy te są wykorzystywane by ciągać po sądach ludzi znajdujących się na celowniku religijnych ekstremistów.

Karanie za bluźnierstwo oraz inne oznaki braku szacunku do religii zostało orzeczone przez Organizację Nardów Zjednoczonych jako niezgodne z Międzynarodowym Paktem Praw Obywatelskich i Politycznych. Do 2015 roku podpisało go i ratyfikowało przez 168 państw, w tym Polskę – w 1977 roku.

Według raportu Freedom of Thought tylko 20 państw nie karze za bluźnierstwo (Belgia, Bostwana, Dominikana, Holandia, Islandia, Francja, Kostaryka, Litwa, Mikronezja, Namibia, Norwegia, Palau, Rumunia, Tajwan, Stany Zjednoczone, Szwajcaria, Szwecja, Urugwaj, Wielka Brytania, Wyspy Św. Tomasza i Książęca).

Na świecie około 25% krajów ma przepisy przeciwdziałające bluźnierstwu. W niektórych krajach mają one ochraniać religijną większość i w innych mniejszości. Kraje, w których można zostać skazanym na karę śmierci za bluźnierstwo to: Iran, Afganistan, Pakistan, Brunei, Arabia Saudyjska, Jemen, Somalia, Nigeria i Mauretania.

W Pakistanie (Islamskiej Republice Pakistanu), gdzie Islam jest ”konstytucyjną” religią, za bluźnierstwo grożą różne kary w zależności o dokonanego z tego tytułu przestępstwa. Wachlarz zaczyna się na karze pieniężnej a kończy na egzekucji. Niedawno Pakistański Sąd Najwyższy ułaskawił pierwszą skazaną na karę śmierci Pakistankę Asia Bibi. W uzasadnieniu podał, że nie ma niezbitych dowodów na jej przestępstwo, a także Wskazał że Islam to religia tolerancji. Wielu obywateli nie wykazało się tolerancją i zablokowało największe miasta na kilka dni domagając się egzekucji kobiety. Jej adwokat wyjechał z kraju bojąc się o własne życie, ponieważ wcześniej dwóch polityków, którzy chcieli jej pomóc zostało zamordowanych. Asia Bibi została zwolniona z więzienia, w którym spędziła 8 ostatnich lat i razem z rodziną została przewieziona w miejsce, które ma jej zapewnić bezpieczeństwo. By stłumić zamieszki na ulicach wywołane jej uniewinnieniem, rząd dogadał się z islamskimi ekstremistami i zakazał jej wyjazdu z Pakistanu póki nie zostanie rozpatrzona rewizja jej wyroku.

W latach 1967 – 2007 ponad 1300 osób zostało skazanych w Pakistanie za bluźnierstwo. Nikt nie został poddany egzekucji z powodu bluźnierstwa, ale 20 ze skazanych osób zostało zamordowanych. Dodatkowo ponad 60 osób oskarżonych o bluźnierstwo zostało zamordowanych zanim ich procesy się zakończyły.

Arabia Saudyjska zakazuje jakiegokolwiek publicznego pokazywania przynależności religijnej, innej niż jedna z odmian Islamu – Wahabizmu. Grożą za to kary finansowe, wiezienie, chłosta i egzekucja (dla mężczyzn ścięcie mieczem, dla kobiet pluton egzekucyjny). Apostazja jest tam uznawana za bluźnierstwo.

W Mauretanii w tym roku wprowadzono prawo nakazujące karę śmierci w przypadku skazania za bluźnierstwo (w tym apostazję).

W Afganistanie, gdzie Islam jest ”konstytucyjną” religią bluźnierstwo jest również surowo karana, włącznie z karą śmierci. Często skazywane są osoby z mniejszości religijnych, dziennikarze i wykładowcy akademiccy.

W Brunei w 2014 roku wprowadzono elementy prawa Szariatu i kilka przestępstw, w tym bluźnierstwo i apostazję kara się śmiercią przez ukamienowanie.

W Nigerii obowiązują dwa systemy prawne,w tym jeden oparty o prawo Szariatu. Oba każą za bluźnierstwo, a ten religijny skazuje na cały wachlarz kar włącznie z karą śmierci.

W Jemenie, gdzie Islam jest religią ”konstytucyjna”, bluźnierca lub apostata podlega prawu Szariatu gdzie najwyższą karą jest kara śmierci.

W Somalii obowiązują przepisy z 1963 roku, które bluźnierstwo wobec którejkolwiek religii grożą karami do dwóch lat więzienia. Islam jest ”konstytucyjna” religią w Somalii. Konstytucja z 2012 roku daje jakieś prawa wolności i publicznego pokazywania przynależności religijnej, ale zakazuje nawracania na jakąkolwiek religię inną niż Islam. Część kraju jest opanowana przez islamską organizację terrorystyczną i w tamtych rejonach za bluźnierstwo (bez legalnego procesu) grozi publiczna egzekucja.

Iran jest konstytucyjną islamską teokracją i swój porządek prawny opiera na prawie Szariatu. Kary za bluźnierstwo to inwigilacją przez religijną policję, nękanie, więzienie, tortury i egzekucja.

Żyjmy i dajmy żyć innym.

 

Darkness into Light i Victor’s Way park

iHjKyg0P2QUi5SJ6rX

ZXbcGrEZ9Evn3PRmRX

9Jsb5bTftqh3bQb69X

RNPbuxKOToEaDQpdfX

8HOOPBxwKpWZpxFMFX

yS1k9EIXm3swoHbvuX

y7R03bNEazMAXUYEdX

gtPaNc4NYEQLbLkwzX

usZafhdSPlqeMZck8X

 aJUHet3alrjfAKopcX

 m99of7MCqttVMhT6CX

3wiVzIyz2yZjz9xSeX

bcQ5JunGaX74liTPNX

JpQmyRrBpymbYmeEJX

eu2NV0ZyTOK3ee3ZnX

3eaimEIbQ9ljtcCurX

Na początku maja moja firma organizuje wyjazd integracyjny. Ma być w miarę blisko, bo to tylko jedna noc. Wybór pada na hotel na obrzeżach miasteczkach Arklow. Obiad mamy zamówiony w Wicklow Brewary (browarze Wicklow). Oglądamy krótki film jak produkują tam piwo. Jestem bardzo miło zaskoczona, że (zamówiona przez moją firmę) opcja wegańska jest tak dobra. Potem czas na muzykę na żywo i picie wyrobów browaru. Autokar, który ma nas odiweźć do hotelu przyjeżdża sporo później niż było ustalone. Nie byłoby to żadnym problemem, gdyby nie to że ja i koleżanka bierzemy udział w charytatywnym spacerze Darkness into Light – Ciemność do Jasności. Jest to wydarzenie organizowane od kilku lat w wielu miejscach na świecie. Pieniądze uzbierane z tej okazji są przeznaczane na pomoc osobom z depresją. Śpimy niecałe dwie godziny. Zbiórka i start o 4.15 rano. Jest ciemno i zimno a wokół nas kilkaset osób. Irlandczycy masowo angażują się w akcje charytatywne, co jest bardzo pozytywne i motywujące.

Wracamy do hotelu. Jest zupełnie pusto, dopiero zaczynają przygotowania do śniadania. Udaje nam się wyżebrać herbatę i gadamy o życiu 🙂 Śpimy jeszcze trochę i po śniadaniu jedziemy do parku Victor’s Way w Roundwood. Ta przestrzeń została stworzona do kontemplacji i medytacji. Jest tu wiele rzeźb hinduskich bogów, a także monumentów przedstawiających różne etapy życia, ustawionych w lesie i na przylegającej do niego polanie. Są tu także drewniane platformy do leżącej medytacji. Ścieżka wiedzie wśród brzóz i okrąża staw. Jest jeszcze wcześnie i przez większość czasu jesteśmy tu same. To świetne miejsce na relaks, zwłaszcza, że dzieci nie są tu mile widziane 🙂

Co mi się nawinęło przed obiektyw w Paryżu

XFzs3iH2ilZYWyrdOX

Nz3Mkj5sUXXGrRsgKX

R5AOSHJdynAj5DbNZX

mrxzHYmhRa82UqP3yX

kak7uZ1VsXorpOPUZX

ihriTOwvIIKE5clMcX

BjDsLRulhXTj2Szs9X

XUuzUNyMYLE4MFcOcX

ZwaNnyl6rSotxI4G2X

RI3SiMgVQSuqtFse4X

YRCcdvuPxV6rUHwflX

 MmsRX1ZjZG15q2ozhX

 waZROhuHq6vPc4eNuX

zlKa4ivgbGhvHr13zX

fdS4HmtWQ1jfnhFZPX

p9Xtedbi6Sj69y26hX

hiqVYsqrzlV9biQahX

T2qBYk5D6wCbGCnlKX

AMkf3aZKbI81vHgzdX

0bnu0ntp1UabUakBVX 
XjUmaTxRM5oXYFmXHX

 wngcJDvmhIaXCFaCcX

 SkFHeRPuSHmbu2wBTX

9bdTHs4I6ROFExK7WX

7anTao1YH0VLnba97X

rUHmbW2lEF2SzvDLRX

zLjMoFYrACJBRu7CFX

JgGk1cdM0JTXPb9RWX

 IWst1JxbbH62DNPhHX

 pivh2KaV9w89WI2ooX

 NIZLrRWnHtrdNWPshX

 N9x3WbHB5PhEhPqWeX

 BGqbCOUtKEzqBVTWcX

 Yi14MzQUwEIANacD1X

 gEe8Ifae3kKPb1R2jX

 UGnxJUjF28bY9m5aXX

 JS02akaoaybpCvlD2X

 lQxKGO3ioJil4HhFxX

lMKhGiSJRB7AVWa5CX

6s2KJRIfYv5ruAWIlX

IwyzypUHDgszykDNtX

Gl8CvjQPqZes4VGjWX

 JrvGVVfQvMPQozrhAX

 Wielkanoc spędzam w Paryżu. Jak zwykle muszę wstać w środku nocy by złapać poranny samolot. W kawiarni na lotnisku wymieniam się z jakąś panią – otrzymuję jabłko w zamian za niewegańską czekoladkę, którą dostałam do herbaty. Samolot ma opóźnienie z powodu kolejki do startu. Czekamy około pół godziny i gdy dostajemy pozwolenie na start, to jakaś baba się awanturuje, że właśnie teraz będzie szła do łazienki.

To mój czwarty pobyt w Paryżu, tak, że nie nastawiam się na zwiedzanie muzeów. Jest to też jakby rocznicowy wyjazd bo to właśnie do Paryża pojechałam po raz pierwszy sama – 6 lat wcześniej, tez w Wielkanoc. Tamto doświadczenie zapoczątkowało moje podróże solo i duże zmiany w moim życiu.

Hostel mam w nieturystycznej dzielnicy Paryża. Prowadzi go rodzina z Południowej Korei. Jest bardzo cicho i czysto. Po koreańsku, buty zdejmuje się tuż po przekroczeniu progu domu. W okolicy hostelu przez kilka dni odbywa się pchli targ. Jest tam też wiele sklepów sprzedających rzeczy na wagę (typu ryż, kasze) do papierowych torebek, a warzywa nie są fabrycznie zapakowane w folię. Coś za czym bardzo tęsknię w Irlandii.

Spędzam miłe godziny spacerując po przepięknym cmentarzu Le Pere Lachaise. Jest to urokliwe miejsce, pełne najróżniejszych stylów nagrobków. To tutaj są pochowani Fryderyk Chopin, Edit Piaf, Marcel Proust, Moliere, Jean de La Fontaine, Balzac, Oscar Wilde, Jim Morrison.

Godzinami spaceruję po ulicach i parkach. Gdy przechodzę obok znanych muzeów czy kościołów, wszędzie długie kolejki. Gdybym chciała gdzieś wejść, to albo długie stanie, albo bilety kupione online z dużym wyprzedzeniem. Gdy mam tylko kilka dni, nie mam ochoty planować kilka tygodni wcześniej co będę robić danego dnia.

W Paryżu jest całkiem sporo wegańskich knajpek. Poza tym arabskie restauracje mają zwykle sporo warzywnych opcji. Gdy jem drugi raz w tej samej marokańskiej knajpce, dostaję kieliszek wina gratis.

Doczytuję książkę Kapuścińskiego Podróże z Herodotem. Pod koniec jedno zdanie ”najlepiej podróżuje się samemu” najlepiej podsumowuje co sama myślę na ten temat.

W dzień powrotu po południu jestem na przystanku autobusowym by jechać na lotnisko. Wtedy dostaję wiadomość, że mój lot został skasowany przez strajk francuskiej obsługi lotniska. Zbliża się wieczór i nie mam gdzie spać. W luksusowym hotelu pozwalają mi skorzystać z ich wifi i udaje mi się zarezerwować powrotny lot – tym sposobem będę miała jeszcze dodatkowo 1,5 dnia w Paryżu. Większość hosteli jest już zarezerwowana na tę noc. Udaje mi się zarezerwować kolejną noc i dzwonię czy będę mieli również łóżko na dziś. Pani mówi, że właśnie ktoś zrezygnował i jeśli w godzinę dojadę to będę miała gdzie spać. Informuję moją szefową że do pracy dotrę 2 dni później. Ona uważa, że to najlepszy moment by omówić mało istotne sprawy służbowe.

Hostel jest położony w cichej uliczce, z której widać wieżę Eiffel’a. Śpię w pokoju mieszanym. Jeden z chłopaków zdejmuje cuchnące buty i stawia je koło osoby śpiącej przy oknie a śmierdzące skarpetki zamiast uprać rozwiesza do wywietrzenie. Nie zamykamy na noc okna by nie zaczadzieć. Rano ten chłopak używa prześcieradła jako ręcznika po prysznicu.

Następną noc spędzam w pokoju dla dziewczyn, nic nie śmierdzi, ale jedna z dziewczyn pakuje się pół nocy i nie chce zgasić światła choć innym to przeszkadza.

W ostatni dzień postanawiam odstać swoje w kolejce do wieży Eiffel’a. Obecnie wieża otoczona jest płotem i jest kilka wejść ze skanerami toreb. Stoję ponad pół godziny i dochodzę do kontroli osobistej. Jestem zadowolona, że tak szybko mi to poszło. Przechodzę przez bramkę i widzę jakiś saigon. Jedna kolejka na co najmniej godzinę stania do kasy, a inne sporo dłuższe do wejścia/wjazdu na wieżę. Kręcę się tam chwilę i wychodzę. To pierwszy raz gdy nie będę podziwiać Paryża z tarasu wieży. Spędzam dzień spacerując wzdłuż Sekwany do Notre Dame i z powrotem. Zatrzymuję się co jakiś czas na herbatę lub piwo, podziwiam miasto, obserwuję ludzi i czytam książkę.

W dniu wylotu znów wstaję w środku nocy, taksówką dojeżdżam na przystanek, a potem autobusem na lotnisko. Najpierw jest pusto ze względu na wczesną porę, ale nagle bardzo się zagęszcza. Staję w kolejce do odprawy osobistej. Pracownik lotniska informuje, że pasażerowie lecący do Djublę mają stanąć w innej kolejce.

Edynburg po raz drugi

XXQBpFvXV2xQkcdNIX

mFWTk6jFG2I9LKHbKX

uzTeefrHHgEjvdOQaX

999daOBguyttJlqicX

kRIHGwQuzHLFp4eE1X
DZOseETJzWXWhxgbYX

 

BqraB4PbOTzKfDY02X

lqRF7vqnM3oe1sLM2X

oAr5CZXbhqiL0uDd1X

HbIbb0fQSB0QjSCCuX

sKqigQR9zYLPqTk3DX

FiwJGoKlFHfBNQtl4X

hvgIvBEZplRsHpRSwX

Bbxpsx88oFiqyNdHMX 

u7E55ktcLdUI9A41EX

lxBvNrOcLWNI9IxExX

X9Rc24Pa2TvT5kLnbX

yDsUrl7K2Ej3HO3nCX

at5sa1ulvRsFyh5UvX

 05Y7aCTAn9zxi27YTX

 eS1BoUzZPAySNukAyX

 bwVkIXFrAVIVLW6uAX

 0lNlylJe8aLiveyYUX

0Etm8GMknS7tWB2UJX

Kl0o2h8abHX5nWiaoX

faRKcDWVuKIw1ulrDX

e7mXWJkKaRDzJxWvSX

 V7FJYemp2Pt7WE9YdX

 7hOc74t2t0MJmwIDAX

 u7nthUI1t0vzVO9GMX

 PpbVm1jPQXz6jjPrUX

KhPNfWFfjY7MO5ab9X

bbvuJuyU0wLCKyT21X

U6bHq1GnjV8OLn4OSX

jIPh9tGbMaAF4yhrfX

vamKtP91FQ9dLaxzBX

wFMEGER0r2Av0QRjTX

UoC7L3bWDzQl8t9WUX

 lKuVhluZr1Wav16ZDX

 1Z82Nmo8d9RzlzeF8X

VAjJ4Mjqyr4LXO8pDX

Do Edynburga lecę na weekend Św. Patryka (w marcu) pierwszym porannym lotem, co oznacza, że muszę wstać w środku nocy. W domu włącza się alarm. Odbieram to jako zły znak i próbuję zamówić taksówkę, by nie iść pół godziny na przystanek. Niestety, na prowincji, chyba nie da się zamówić o tej porze taxi. W Edi ląduję rano i mam cały dzień dla siebie, koleżanki Dublinia i Dita dołączą do mnie dopiero pod wieczór.

Z lotniska dojeżdżam autobusem do centrum i idę do wegańskiej knajpki na śniadanie – pyszne naleśniki z owocami. Pytam o drogę do pensjonatu, internet w telefonie mi nie działa. Ma to być bardzo daleko i ktoś mi doradza taksówkę. Półgodzinny spacer pozwala mi obejrzeć miasto, które dość słabo pamiętam z poprzedniego pobytu jakieś 7-8 lat wcześniej. Zostawiam plecak i łażę po mieście. Pogoda jest dobra. Spaceruję po wzgórzu Calton i podziwiam panoramę. Korzystając z okazji kupuję jeansy i zamawiam lekkie skrócenie nogawek (ostatecznie uda mi się je odebrać ostatniego dnia, po tym jak najpierw zapominano je skrócić, a potem wydano mi czyjeś spodnie w zupełnie niepasującym rozmiarze, na przeprosiny dostałam voucher). W ciągu poprzednich dwóch tygodni wszystkie moje trzy pary jeansów podarły się w sposób uniemożliwiający ich dalsze noszenie. Skutek kilku lat diety zakupowej 🙂

Wieczorem przyjeżdżają dziewczyny. Mamy zamówioną wycieczkę City of Dead (Miasto Umarłych). Zanim zgadzam się wziąć w niej udział kilkukrotnie dopytuję czy nie będzie tam straszenia i ma tego ponoć nie być. Przewodniczka odziana jak wiedźma przywołuje grupę dzikim wrzaskiem i zaczyna opowiadać jak to niektórzy uczestnicy mdleją i mają pogryzienia na ciele. Wiem, że to bzdura, ale podświadomie bym się stresowała. Opowieści o duchach i zjawach mnie nie bawią. Rezygnuję więc i idę sama na spacer. Wieczór spędzamy czytać na głos niskiej klasy literaturę, dodając do niej efekty dźwiękowe i śmiejąc się jak wariatki.

Następnego dnia świat jest przykryty śniegiem i nadal pada. Jest zimno i wieje. Idziemy na wycieczkę do zamku. W zasadzie nie jest to zamek w powszechnym znaczeniu tego słowa. To forteca położona na naturalnym wzniesieniu skalnym. Znajduje się tam kilka budynków, w tym siedziba garnizonu wojskowego.

Spacerujemy po mieście, oglądamy urokliwy cmentarz Greyfriars, podziwiamy cudną uliczkę Victoria, kupujemy grube rajstopy bo jest naprawdę zimno. Obchodzimy większość closes ( małych zaułków) i zaglądamy na market. Idziemy do ukrytego koktajl baru, który wygląda jak agencja detektywistyczna.

Wykupiona na kolejny dzień wycieczka do Highlands zostaje odwołana. Wykupujemy więc inną, o podobnym programie. Nasz kierowca i przewodnik w jednym – boski Garry jest świetny. Sypie żartami jak z rękawa. Z tych najgorszych najbardziej się zaśmiewa. Jedziemy do Stirling Castle, lecz zamiast go zwiedzać idziemy obejrzeć urocze miasteczko Stirling. Jest słoneczny poranek, w wielu miejscach wciąż leży śnieg. Później jedziemy na jezioro Lomond, i to daje mi inspirację na wakacyjny treking w przyszłym roku. Gdy zajeżdżamy pod destylarnię whiskey, jako jedyna wybieram spacer po lesie. Byłam raz w destylarni i wystarczy. Wchodzę na przysypane śniegiem wzgórze, mijam owce wyżerające spod śniegu trawę. Idę przez cichy las, jestem sama. Nagle na drogę wychodzi sarna. Przyglądamy się sobie nawzajem przez dłuższą chwilę, po czym sarna wchodzi do lasu 🙂

Ostatniego dnia robi się bardzo ciepło. Idziemy do cat caffe. Dle mnie to jest pierwsza wizyta w takim miejscu, choć od dawna chciałam to zobaczyć. Niestety nie jest to typowe cat caffe, które powinno być kawiarnią, gdzie mieszkają przygarnięte z ulicy/schroniska koty. To miejsce pełne jest rasowych, urodzonych na przestrzeni dwóch lat kotów. Gdy pytam skąd one są, pracownica mówi, że są to po prostu koty kupione przez właścicielkę. Koty są oczywiście piękne i zadbane, ale to akurat miejsce jest nastawione na zarobek (trzeba zapłacić za wstęp), a nie pomoc niechcianym zwierzętom.

Włazimy na szczyt Walter Scott Monument, skąd świetnie widać całe miasto. Do szczytu wiedzie 288 stopni i blisko szczytu robi się dość ciasno. Musiałam zdjąć plecak:)

Edynburg bije na głowę Dublin pod względem ilości wegańskich knajpek. Stołujemy się w Union of Genius – miejscu serwującym zupy, nie tylko wegańskie i nastawionym na pomoc ubogim. Każdego miesiąca dostarczają wiele litrów zupy bezdomnym. Można też u nich zakupić ”zawieszoną” zupę lub kawę. Osoba, której nie stać by zapłacić dostanie wtedy tę zupę lub kawę za darmo. Odwiedzamy Elephant Cafe, gdzie J.K. Rowling napisała Harry’ego Potter’a. Okna kawiarni wychodzą na piękny ogród.

Spacerujemy po ogrodach Princess Street, gdzie stoi pomnik niedźwiedzia Wojtka. Wojtek był syryjskim niedźwiedziem brunatnym, adoptowanym przez żołnierzy Korpusu Polskiego dowodzonego przez generała Andersa. Brał udział w bitwie o Monte Cassino. W jednostce nadano mu stopień kaprala. Po zakończeniu wojny Wojtek został oddany do zoo w Edynburgu, gdzie spędził resztę życia w nienajlepszych warunkach.

Na lotnisko jedziemy taksówką, która utyka w korku i koleżanka, która pierwsza odlatuje zdąża na swój samolot, tylko dlatego że przyleciał opóźniony. Autobus wychodzi o wiele taniej i szybciej.

 

Kilka słów o aborcji

IMG_1153s

D4iNXuTg6tLwCbREvX 

4oUveRkIrSwr2YaMzX

IMG_1154s1
IMG_1155s1

  
tUGKTG8Ukg5RQHMb3X

U8SmbKkt86s9cqbM9X
kgwhbrD3E2T9mc3UlX

W najbliższy piątek 25 maja odbędzie się w Irlandii narodowe referendum w sprawie 8 poprawki do konstytucji. Poprawka ta została wprowadzona w 1983 roku (w referendum) i zrównuje prawo do życia matki i zarodka/płodu. Od 1861 roku aborcja jest w Irlandii zakazana i karalna (obecnie jest to do 14 lat więzienia). Są to jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów antyaborcyjnych na świecie. Odrzucenie 8 poprawki do konstytucji otworzy drogę do ustanowienia prawa dającego kobiecie możliwość decyzji w sprawie terminacji ciąży.

W 2012 roku 31 letnia Savita Halappanavar, stomatolożka indyjskiego pochodzenia zmarła w wyniku zakażenia organizmu powstałego przy poronieniu. Odmówiono jej aborcji (serce płodu jeszcze biło). W 2013 wprowadzono prawo do terminacji ciąży jeśli życie kobiety jest zagrożone.

Cała Irlandia jest obklejona plakatami. Ostatnio wydaje mi się, że tych przekonujących na nie, jest więcej. Najwyraźniej organizacje religijne, które je sponsorują mają więcej pieniędzy, niż te pro kobiece/pro ludzkie/pro społeczne. Sondaże pokazują, że społeczeństwo raczej przegłosuje usunięcie tej poprawki i opowie się za prawem kobiet do decydowania o sobie.

Na moim osiedlu grupa aktywistów chodzi od drzwi do drzwi. Słyszę jak sąsiad mówi, że jego nie muszą przekonywać, on i jego żona będą głosować na tak. Koleżanka z pracy, która nie sądzi, że sama mogłaby dokonać aborcji, będzie głosować na tak – niech każda kobieta decyduje o sobie. W centrum Dublina starszy mężczyzna przez megafon namawia do głosowania na nie. W ręku trzyma plastikowy malutki, płód, i przekonuje że on też ma prawo do życia. Gdyby mężczyźni mogli zachodzić w ciąże, żaden z nich nie opowiedziałby się za prawem ograniczającym ich do decydowaniu o własnym ciele i tym jak ma wygląda ich życie.

Kobieta nie musi wyjaśniać, że boi się o swoje zdrowie, czy życie, że nie chce dziecka z gwałtu, że nie poradzi sobie z dożywotnim zajmowanie się upośledzonym dzieckiem, bo po prostu ma prawo nie chcieć być w ciąży. I nikt nie ma prawa oczekiwać od niej źle rozumianego heroizmu, czy zmiany własnych planów życiowych.

Pomimo tak drastycznych przepisów Irlandia nie jest wolna od aborcji. Statystycznie każdego dnia 9 kobiet podróżuje do Anglii by dokonać aborcji. Kolejne 3 kobiety każdego dnia zażywają pigułki wczesnoporonne.

W referendum mogą wziąć tylko obywatele, więc ja niestety nie będę mogła głosować, natomiast będę mocno trzymać kciuki, by poprawka ta została usunięta.