Auckland

IMG_1664IMG_1659IMG_1628dddIMG_1674dddIMG_1619fffIMG_1622dddIMG_1662IMG_1669dddIMG_1670dddIMG_1666dddIMG_1644dddIMG_1639IMG_1624IMG_1617IMG_1647IMG_1648fffIMG_1629ddIMG_1641

Auckland to największe miasto Nowej Zelandii. Jest położone na północy północnej wyspy między morzem Tasmana a Oceanem Spokojnym. Miasto jest ładne, ale szczególnie po pięknych miejscach jakie oglądałam przez ostatnie dni, raczej nie rzuca na kolana. Spędzam tu tylko jeden dzień. Kręcę się trochę po mieście, większość czasu siedzę w parku Victioria i czytam książkę. Hostel jest centrum. I nawet dają darmowe obiady:)

Pranie i suszenie ubrań kosztuje 10 dolarów, więc stwierdzam, że będę chodzić w brudnych. A przynajmniej do czasu następnego przystanku 🙂

Wieczorem siedzę nad zatoką i patrzę na żaglówki.

 

Queenstown

IMG_1516IMG_1540IMG_1513IMG_1480IMG_1465fffIMG_1523IMG_1527IMG_1498IMG_1509IMG_1567dddIMG_14941IMG_1462dddIMG_1608IMG_1577IMG_1460IMG_1489ddd

Do Queenstown dojeżdżam po południu. Pogoda jest piękna. Robienie zdjęć zostawiam jednak na następny dzień. Jestem strasznie zmęczona. Lokuję się w najtańszym hostelu w mieście. Za to widok z okna jest wart milion dolców. Dziewczyna z recepcji daje mi klucz do dorm, ale nie pasuje on do zamka. Schodzę jeszcze raz do recepcji, dwa piętra w dół i dostaję nowy klucz – ten też nie pasuje. Schodzę jeszcze raz, tym razem wściekła i mówię, że ma mi przynieść dobry klucz na górę. Po chwili ona przychodzi z kluczami, żaden z nich nie pasuje. Pojawia się chłopak, który jest z tego pokoju. Otwiera drzwi i okazuje się że wszystkie łóżka są zajęte. Dzięki temu, za tę samą cenę dostaję łóżko w mniejszym dorm.

Hostel jest ok, czysty, wbrew temu co było w opiniach w necie. Ludzie w hostelu wydają się mili, ale kiedy przysłuchuję się rozmowom to sama nie wiem. Głównym tematem jest seks, i to kto z kim go uprawiał w hostelach a także, kto widział innych uprawiających seks w dorm. Spałam w wielu hostelach, w różnych krajach, na różnych kontynentach i na szczęście jeszcze nigdy nie widziałam ludzi uprawiających tam seks. Jeden chłopak opowiada jak to po pijaku chciał wejść do łóżka dziewczyny która mu się podobała (nie wspominał, czy on się jej też podobał), zapomniał, że tego dnia ona opuściła już hostel i inny chłopak, który spał w tym łóżku nie był zachwycony tymi zalotami. Miła dziewczyna, z którą dzielę dorm opowiada mi, że chwilowo spotyka się z chłopakiem, który z randki w barze wyszedł niby do toalety, a tak naprawdę wrócił do hostelu nie mówiąc jej o tym. Ku mojemu zdziwieniu według niej nie był to powód, żeby z nim zerwać. Zwierza się ponadto że z jednej strony chciałaby mieć chłopaka i normalny związek, ale z drugiej strony nie będzie to proste skoro sypia z kim popadnie. Czuję się, jakbym wylądowała w jakiejś równoległej rzeczywistości.

Pierwszego dnia w Queenstown pada od rana. Chmury przykrywają góry. W zasadzie się cieszę, bo wciąż jestem zmęczona. Poza tym chyba przewiało mi szyję podczas skoku. Śpię do 10. Przez większość dnia czytam książkę. Po południu idę na spacer po mieście. Jest pięknie położone na zboczach gór otaczających jezioro Wakatipu. Kręcę się po mieście, potem idę do ogrodów, położonych nad brzegiem jeziora. Im dalej na południe południowej wyspy tym zimniej. Wiosna nieśmiało się tu zaczyna. Kwitną tulipany, pachną bzy i świeżo skoszona trawa. Obserwuję parę kaczek doglądających swoje dzieci. Przyglądam się różnym ptakom. Widzę jak męska kaczka napastuję żeńską, ale tej się to nie podoba i z głośnym kwakaniem i machając skrzydłami przegania niechcianego zalotnika :)Drzewa mają ten zarezerwowany dla wiosny odcień zieleni.

Nad brzegiem jeziora jest pomnik poświęcony nowozelandzkim żołnierzom, którzy zginęli w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej. Prawie każde, miejsce, które odwiedziłam w Australii i Nowej Zelandii, ma taki pomnik. Przez to że formalnie głową obu tych państw jest monarcha brytyjski, muszą one wysyłać swoich żołnierzy, by walczyli w nie swoich wojnach. I gdyby (mam nadzieję, że to się nie zdarzy) Wielka Brytania toczyła nowe wojny, to żołnierze z obu tych krajów zasilą szeregi by walczyć o Koronę. Kiedy rozmawiałam z jednym z Australijczyków, dlaczego nie pozbędą się formalnego zwierzchnictwa Zjednoczonego Królestwa, to powiedział, że dla nich to też jest to jakaś gwarancja bezpieczeństwa. Oba te narody są małe jeśli chodzi o populację, i gdyby jakieś nieszczęście się zdarzyło to liczą na to że Brytyjczycy przemierzą świat by ich bronić.

Następnego dnia są moje urodziny. Ze względu na różnicę czasu (12 godzin z Polską) w tym roku są rozciągnięte na 2 albo i 3 dni 🙂 Już rano czekają na mnie miłe maile od bliskich. Wszechświat robi mi prezent i pogoda jest znacznie lepsza niż poprzedniego dnia. Słońce przebija się przez chmury. Wybieram się na Queenstown Hill – 907 mnpm. Trasa wiedzie przez las, a potem ścieżka wspina się coraz wyżej po otwartym terenie i panorama miasta, jeziora i gór jest jak na dłoni. Gdy jestem na szczycie chmury się rozwiewają. Poza Christchurch Nowa Zelandia uraczyła mnie przepięknymi widokami, i tym razem nie jest inaczej. Robię dużo zdjęć, choć one nie oddają piękna tego miejsca. W drodze powrotnej spotykam Irlandkę z Dublina, więc rozmawiamy co tam słychać na Zielonej Wyspie.

Obserwuję jak z innego wzgórza startują paralotniarze. Piękne 🙂

Dostaję mailem certyfikat ze skoku ze spadochronem. W czasie swobodnego spadania osiągnęliśmy prędkość 200 km na godzinę 🙂

Wieczorem idę na piwo z dwoma fajnymi koleżankami z hostelu i w ten sympatyczny sposób kończę ten miły dzień. Dostaję mnóstwo życzeń od rodziny i znajomych, bardzo to miłe 🙂

W mojej rodzinie 4 listopada to znacząca data, bo tego dnia urodziły się także moja Babcia i Ciocia.

Mailem dostaję certyfikat za skok ze spadochronem i wiadomość, że w ciągu swobodnego spadania mieliśmy prędkość 200 km na godzinę. Nic dziwnego, że mi szyję przewiało 🙂

Wanaka

IMG_1273IMG_1360skydivewanakanz00041dddskydivewanakanz00043dddIMG_1280IMG_1286IMG_1402IMG_1295IMG_1404IMG_1393IMG_1348IMG_1304IMG_1320IMG_1329dddIMG_1385IMG_1333IMG_1247IMG_1355IMG_1293ddd

 

Autobus dojeżdża do wsi Tarras. To tylko kilka budynków. Kierowca autobusu pyta czy ktoś z pasażerów chciałby tu mieszkać:) Kierowca wysadza mnie przy drodze na Wanakę. Stąd muszę złapać stopa, bo cena za bilet autobusowy na dystansie 30 km jest zaporowa. Kierowca autobusu radzi mi wystawić nogę na wabia. Skrzyżowanie jest całkowicie puste. Droga na Wanakę wiedzie przez pola, nie ma tam żadnych budynków. Pierwszy nadjeżdżający kierowca uśmiecha się przez szybę, ale nie zatrzymuje. Drugi zatrzymuje się. Dobra skuteczność, nawet 5 minut nie czekałam (i nie wystawiałam nogi). Miły chłopak z Niemiec podróżujący furgonetką od kilka miesięcy po Nowej Zelandii dowozi mnie do samego miasteczka.

W supermarkecie jest dużo poprzebieranych ludzi i przypominam sobie, że dziś Halloween.

Wieczór spędzam rozmawiając z rodzicami przez Skype’a i staram się nie myśleć o tym co zrobię jutro.

Rano odbiera mnie z hostelu samochód z firmy organizującej skoki ze spadochronem. W hangarze na mini lotnisku najpierw formalności a potem mogę już założyć kombinezon. Nawet się chyba nie denerwuję 🙂 To tak właśnie zamierzam uczcić moje urodziny, które będę za parę dni. Razem ze mną do samolotu wsiadają jeszcze 4 inne osoby, plus instruktorzy i kamerzyści. Samolot rusza, za 15 minut jesteśmy na wysokości 12000 stóp. Ja skaczę pierwsza. Już w samolocie mój partner tandemowy przypina mnie ciasno do siebie. Za chwilę drzwi się otwierają i siedzę na krawędzi. Czy się boję? Nie pamiętam 🙂 Zresztą to już nie czas na strachy. Wypadamy, bo to nie jest skok:) Pęd powietrza zatyka mi noc i nie mogę oddychać. Uczucie, jak kiedy mi się śni że skądś spadam. 45 sekund swobodnego spadania w różnych pozycjach. Po chwili mój partner otwiera spadochron. Zwalniamy i mogę już oddychać. On luzuje trochę linki i jest mi znacznie wygodniej. Widoki niesamowite. Jest piękna pogoda, na niebie ani jednej chmury, widoczność 100%. Oglądam góry i jeziora, maleńką z tej wysokości Wanakę. To takie trochę nierealne, jak oglądanie filmu. Lądujemy miękko na tyłkach.

Potem oglądam jak wyskakują inni. Z ziemi samolot wygląda jak mały punkcik. Na pamiątkę dostaję zdjęcia i film.

Resztę dnia spędzam na wędrowaniu po szlaku wokół jeziora Wanaka, aż do Glendhu Bay (zatoka). Widoki na piękne góry, ośnieżone szczyty, ścieżka wiedzie przez wzgórza, na pastwiskach pasą się owce. Z Glendhu Bay łapię stopa do Wanaki.

 

 

Mount Cook

 IMG_08831IMG_10111IMG_10551IMG_10564IMG_0692sss1IMG_08301IMG_11463IMG_08731IMG_1058sss1IMG_09651IMG_09871IMG_08481IMG_08571IMG_09491IMG_10721IMG_0827ddd1IMG_08151IMG_09271IMG_1142dddIMG_0679ddddIMG_09621IMG_1140sssIMG_1049sssIMG_1121IMG_1132

 Mój autobus do wioski Mount Cook odjeżdża przed południem. W Nowej Zelandii można wykupić bus pass na wybraną liczbę godzin. Każda trasa ma oznaczoną liczbę godzin na przejazd. Kursy są realizowane przez różne firmy przewozowe. Tym razem jest to chyba jakaś zorganizowana wycieczka, bo kierowca mówi jaki lunch będzie czekał na pasażerów w hotelu we wsi (mnie to nie dotyczy :)). Okazuje się że wycieczka zatrzymuje się tam tylko na lunch i jadą dalej. Kiedy deszcz uderza o okna autobusu, myślę jakie szczęście do pogody miałam poprzedniego dnia. Kiedy dojeżdżam do wioski Mount Cook szczyty gór toną w ciężkich chmurach. Zostawiam plecaki w hostelu i idę połazić po wiosce. Tutejsza populacja (zimą) wynosi tylko 150 osób, latem wzrasta do około 300 osób. W hotelu jest mały sklepik z jedzeniem, ale ceny są z kosmosu. Idę do Kea Point. Pogoda jest irlandzka. Zakładam rękawiczki i czapkę, jest zimno i wieje, a potem zaczyna kropić. Z Kea Point widać umierający lodowiec i błękitne jezioro z niego powstałe. Nie spotykam nikogo po drodze. Wracam do hostelu i gotuję coś na obiad. W hostelu jest darmowa sauna. Nie dla mnie to jednak, bo po jednej sesji przez wiele godzin miałabym czerwoną twarz jak Św Mikołaj w okresie świąt.

Wieczór spędzam przed kominkiem, okryta kocem, z laptopem na kolanach i piszę bloga. Ciepło myślę o tych co zawsze muszą spać w hotelach 🙂

Następnego dnia bo boskim śniadaniu wychodzę przed hostel i jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało staję jak wryta. Bo oto góry odsłoniły przede mną to co wczoraj kryły w chmurach. Piękne do bólu, majestatyczne, potężne, ośnieżone szczyty gór Sefton i Cook. Idę szlakiem do Hooker Valley (dolina). Po drodze oglądam zachwycające widoki. Większość czasu idę sama. Oprócz odgłosu moich butów na skałach i żwirze i mojego oddechu słyszę dookoła tylko odgłosy natury. Huk wodospadu, szum strumieni, głuche pomruki przesuwających się mas śniegu, śpiew ptaków. Nad jeziorem Hooker siedzę przez długi czas, nie mogę się napatrzeć na otaczające mnie piękno. W drodze powrotnej skręcam znów na Kea Point. Zupełnie inny widok, bez chmur zakrywających zbocza do połowy. W oddali widać górę Cook. Wieczór znów przed kominkiem.

Następnego dnia mój autobus do Wanaki odjeżdża wczesnym popołudniem. Znów więc idę do Kea Point. Kolejny piękny dzień. Ośnieżony szczyty błyszczą w słońcu. Po drodze mijam wielu Azjatów i wszyscy wyglądają jak reklamy sklepów sportowych.

 

Lake Tekapo

 

IMG_0575dddIMG_0381IMG_0508IMG_0371IMG_0491IMG_0551IMG_05641IMG_0445IMG_0561IMG_04821IMG_0613IMG_0505IMG_0507IMG_0485sssIMG_0410IMG_0540sssIMG_0436dddIMG_0500

W południe dojeżdżam do jeziora Tekapo. Jest przecudne. Zostawiam plecaki w hostelu i idę na górę John. Na jej szczycie jest obserwatorium astronomiczne. Szlak wiedzie przez las. Jest cicho. Po drodze spotykam tylko kilka osób. W obserwatorium można wykupić wieczorną wycieczkę połączoną z obserwacją gwiazd. Ale to będzie musiało poczekać na następny raz. W drodze powrotnej wybieram dużo dłuższą drogę. Idę przez pastwiska z owcami. One uciekają na mój widok. Może myślą, że chcę je zjeść, albo choć obciąć im futro. Napawam się widokiem gór i jeziora. Jest piękna pogoda. Gdy siedzę na ławce zatopiona w myślach słyszę jakieś tupanie. Odwracam się i widzę zająca. To tupanie musi coś oznaczać, bo zwykle kicają bezszelestnie. Potem widzę jeszcze kilkadziesiąt zajęcy. Tylko białe ogonki śmigają 🙂

Late Tekapo to jedno z najlepszych miejsc na świecie do oglądania gwiazd. Jak jest już całkiem ciemno to wychodzę z hostelu. Mijam mini miasteczko i idę w kierunku kościoła. Nie byłam tu w ciągu dnia więc trochę błądzę w ciemnościach. W końcu podążam za światłem czyjejś latarki. Koło kościoła jest kilka osób. Dziś jest pełnia. Z jednej strony super, bo obserwuję jak księżyc wyłania się zza góry i odbija w jeziorze. Z drugiej nie najlepiej. W jego świetle wiele gwiazd jest niewidocznych. Siedzę przez dłuższą chwilę. Przypomina mi się noc sprzed ponad roku, kiedy to z dwojgiem przyjaciół byliśmy zmuszeni nocować w paprociach na zboczu góry. Wybraliśmy się na zdobycie najwyższej góry Irlandii – Carrantouhill. Dzień był piękny, słońce, ciepło. Weszliśmy na Carrantouhill, potem na Benkeeragh. Trochę się chyba przeliczyliśmy z czasem, a poza tym jakoś wolno nam się szło w dół. Zaczęło się ściemniać, wciąż ścieżka na parking widoczna była w dole, ale my mieliśmy nadal kawał drogi. Gdy całkiem się ściemniło, a my zaczęliśmy się potykać o krzaki postanowiliśmy zostać tam na noc. Była to dobra decyzja, szczególnie że na naszej trasie była skała z wielometrowym spadkiem, a bez latarki moglibyśmy tego nie zauważyć. Noc była piękna. Jako że było strasznie zimno, prawie nie spałam. Obserwowałam księżyc i gwiazdy. Kolega chrapał w najlepsze, a ja z koleżanką starałyśmy się nie zamarznąć 🙂 Tę noc okupiłam potężnym wielotygodniowym kaszlem.

No więc obserwuję przez jakiś czas gwiazdy nad jeziorem Tekapo. Robię kilka niezbyt udanych zdjęć i wracam do hostelu, gdzie już ogień pali się w kominku 🙂

Rano jeszcze raz idę w stronę kościoła. Jest mały i pięknie położony nad brzegiem jeziora, na tle gór. Niebo jest zachmurzone. Nie ma śladu po wczorajszym słońcu, ciężkie chmury przykrywają niebo.

 

Christchurch

IMG_0336fffIMG_03501IMG_0349fffIMG_0364dddIMG_0311dddIMG_0330fffIMG_0355fffIMG_0356fffIMG_0333IMG_0306IMG_0361IMG_0303IMG_0358

Rano opuszczam hostel w Wellington i idę na przystań promową. Rejs promem zajmuje 3.5 godziny. Piękne widoki. Mijamy zielone, górzyste, niezamieszkałe wyspy wystające z oceanu.

Prom dopływa do miejscowości Picton. Wygląda ładnie z daleka, ale nie mam czasu jej obejrzeć, bo muszę złapać autobus do Christchurch. Po drodze oglądam zielone, aksamitne wzgórza, lasy, winnice, pola z owcami, krowami, końmi i sarnami. Niektóre wzgórza porośnięte są kwitnącymi na żółto krzakami, zupełnie jak w Irlandii. Przez długi czas autobus jedzie wzdłuż wybrzeża, podziwiam czarne plaże przez okno. Zatrzymujemy się na krótki postój w Kaikoura. W sklepach które mijam już Święta. Idę na kamienistą plażę. Szare kamienie w połączeniu z szarym niebem.

Do Christchurch docieram późnym popołudniem. Miasto zostało bardzo zniszczone w czasie trzęsień ziemi, które nawiedziły te okolice w latach 2010 – 2011. Na ulicach prawie nie ma ludzi. Jest dużo pustych placów, gdzie kiedyś stały budynki. Bardzo dużo budynków zostało już odbudowanych, mimo to wciąż to jest plac budowy. Robi wrażenie chaotycznego i niedokończonego. Dworzec autobusowy zieje pustką.

Nie mam gdzie zostawić plecaka, więc postanawiam zrobić kilka zdjęć rano. Autobus do hostelu wlecze się przez przedmieścia około 40 min. Jestem zła, że dobrze nie popatrzyłam, gdzie ten hostel jest, zwłaszcza, że rano muszę złapać z centrum następny autobus.

Kierowca jak się później dopatruję przegapił miejsce gdzie powinnam wysiąść. Pytam jakiejś kobiety pracującej w ogródku jak dość do hostelu, a one proponuje że mnie podwiezie 🙂 Hostel jest położony kilka minut na piechotę od plaży. Zostawiam plecaki i idę na spacer. Niebo jest zachmurzone i zaraz zacznie się ściemniać. Idę przez wydmy i napawam się pięknym widokiem. Wieje zimny wiatr, ale dobrze się przewietrzyć po paru godzinach w autobusie. Zapada zmrok, jest pusto, w oddali podświetla się molo. Jest cudnie. Wyobrażam sobie jak pięknie tu jest w ciągu dnia. Idę przez puste molo, wiatr wieje jak w Irlandii 🙂

Następnego dnia rano jadę do centrum. W drodze na przystanek autobusowy przechodzę przez uroczą rzeczkę, a potem na 5 minut wchodzę do ogrodu botanicznego.

 

Wellington, New Zeland

 IMG_0156IMG_0235IMG_0161IMG_02491IMG_0144gggIMG_02471IMG_0269IMG_0142gggIMG_0159gggIMG_0204IMG_0180IMG_0243

Nowa Zelandia położona jest na południowy wschód od Australii, na Oceanie Spokojnym. Składa się z 2 głównych wysp: północnej i południowej, a także szeregu mniejszych wysp.

Jej powierzchnia to 268 tyś km2 (trochę mniejsza niż Polska). Populacja to tylko 4,6 miliona mieszkańców. Głową państwa jest królowa Elżbieta II reprezentowana przez gubernatora generalnego. Stolicą Nowej Zelandii jest Wellington.

Wellington położone jest na południu północnej wyspy.

W Wellington ląduję o 6 rano. Nocny lot i zmiana czasu powodują, że w ogóle nie śpię tej nocy. Poprzedniej też krótko, więc czuję się jakby mnie ktoś walcem przejechał. Na lotnisku każą pokazywać przywiezione żarcie i grożą karami. Wyciągam więc wszystko i na wszelki wypadek pokazuje także moje buty treakingowe – zadziwiająco czyste tym razem. Dojeżdżam do miasta autobusem. Bankomat na lotnisku, ani te w mieście nie chcą mi wypłacić pieniędzy. Niezbyt fajna sytuacja. Dzwonię do mojego irlandzkiego banku i na szczęście to chodzi o zadziwiająco niski limit jaki bank ustalił na wypłaty z bankomatów w Nowej Zelandii. Idę jeszcze raz, wybieram odpowiednią kwotę i tym razem mam kasę w ręku. Uff.

Niewyspana snuję się po mieści. Jest ładne, położone nad zatoką. Otoczone wzgórzami. Pogoda rano jest piękna, po południu nadciągają chmury i zaczyna wiać. Idę na długi spacer wybrzeżem, a potem do ogrodu botanicznego.

Następnego dnia nadrabiam zaległości w spaniu i potem zupełnie nie w moim stylu spędzam 2 godziny rezerwując autobusy, noclegi i lot a także coś ekstra z okazji moich nadchodzących urodzin. Na całą Nową Zelandię mam tylko 2 tygodnie. Niewiele, bo jest tu wiele pięknych miejsc. Ale obawiam się że mój budżet i tak został już potężnie nadwyrężony. Resztę dnia spędzam na łażeniu po mieście i okolicznych wzgórzach.