Kilka atrakcji Hrabstw Kildare i Wicklow

Idr2efxHn8285Ipb4X

qRPFjyzbvk6TvlEpvX

DS4tGQW8O30byVJCEX

njvoPQbMtUD3WZuLwX

8Uj8qXqocd7njyFKoX

8Wd8miIS8CbQCDybgX

HkhhsDXPyhJZuiyACX

zy3ox5bGNgbgH3jqBX

jjIVts4brdNYZskrAX

QA4k9qBTCAhIDj2MTX

hJElTTNyJaMx6O3cmX

xV7k7Yta9ObPqUndqX

 CH2NaQ57uKqnyCpUgX

3bAOz33MibtsZmbZcX

 

 

ZesE66qvsg7ckgIPBX

Kay9OSNPs1zLnsSvYX

ibX6qRs0bM4nz4czdX

55wAqQDFMoAYeuPZwX

5WzzbrbJWCHtVkKxjX

SUkXz4piBkNE18YGzX

gA6XvDiuNIAbxTBswX

1dInoKpTKrKovM5aiX

ofbWbUD8Orpaer86EX

JHJBXp1ay7P1bspn4X

6JPROR6an3PWcaHpmX

FKIdHgnxo8IumpVmvX

RHcsIlMl8ba77cZdRX

BJyIVPwQouEYvRbmYX

OUfzaxmxGikZvHuDsX

LmxlprS2JCYTVqq0tX

iHQSZfYEmvMFj6Rr5X

NN7JoaAhHC9jEfE54X

Jeden z weekendów majowych wraz z koleżanką Dublinią spędzamy na zwiedzaniu poddublińskich atrakcji. Na pierwszy ogień Castletown – piękna posiadłość położona w Hrabstwie Kildare. Pałac w stylu palladiańskim zbudowano w pierwszej połowie XVIII wieku dla Williama Connolly. Po jego śmierci dziedziczony został przez jego bratanka Williama Jamesa Connolly, a potem przez syna Toma Connolly. W rękach jego żony Lady Louisy pałac nabiera szlachetnego wyglądu. Spędza ona większość swojego życia zajmując się dekoracją i wykończeniem domu i przylegających do niego terenów. Prowadzi także działalność dobroczynną, wspierając edukację okolicznej ludności i wspierając ją w czasach głodu.

Wonderful barn to budynek w kształcie korkociągu/ślimaka. Najprawdopodobniej był to spichlerz. Został on wybudowany tuż po klęsce głodu z lat 1740-41. Był to także jeden z rodzajów wsparcie lokalnej ludności – zatrudnianie przy budowie. Kopia tego budynku znajduje się w dublińskiej dzielnicy Rathfarnham.

Connolly’s Folly – ozdobny obelisk wybudowana w tym samym czasie (i z tego samego powodu) co Wanderful Barn.

Carton House – kolejna z posiadłości z Hrabstwie Kildare, wybudowana w XVIII wieku dla XX Hrabiego Kildare. Poślubił on Lady Emily – siostrę Lady Louisy z Castletown. Byli bardzo zamożni, ale oboje lubili popuścić pasa z wydatkami i fortuna się rozeszła. Wspólnie wyprodukowali 19 dzieci. Po śmierci Księcia (którym w międzyczasie stał się Hrabia), Emily wyszła za mąż za nauczyciela swoich dzieci, z którym doczekała się kolejnych 3 dzieci.

Kolejnego dnia objechałyśmy kilka miejsc w Hrabstwie Wicklow. Poszukiwałyśmy tuneli drzewnych i w kilku miejscach udało nam się je zobaczyć. Minęłyśmy ruiny starej fabryki znajdującej się na wzgórzu. Na koniec zawitałyśmy do labiryntu w Greenan, w którym najpierw nie możemy trafić do środka, a potem znaleźć drogi na zewnątrz. Krajobrazy w Wicklow jak zawsze zapierają dech.

Pogoda była świetna, wiosna w rozkwicie. Rzeka w Baltinglass dosłownie kwitła.

Darkness into Light i Victor’s Way park

iHjKyg0P2QUi5SJ6rX

ZXbcGrEZ9Evn3PRmRX

9Jsb5bTftqh3bQb69X

RNPbuxKOToEaDQpdfX

8HOOPBxwKpWZpxFMFX

yS1k9EIXm3swoHbvuX

y7R03bNEazMAXUYEdX

gtPaNc4NYEQLbLkwzX

usZafhdSPlqeMZck8X

 aJUHet3alrjfAKopcX

 m99of7MCqttVMhT6CX

3wiVzIyz2yZjz9xSeX

bcQ5JunGaX74liTPNX

JpQmyRrBpymbYmeEJX

eu2NV0ZyTOK3ee3ZnX

3eaimEIbQ9ljtcCurX

Na początku maja moja firma organizuje wyjazd integracyjny. Ma być w miarę blisko, bo to tylko jedna noc. Wybór pada na hotel na obrzeżach miasteczkach Arklow. Obiad mamy zamówiony w Wicklow Brewary (browarze Wicklow). Oglądamy krótki film jak produkują tam piwo. Jestem bardzo miło zaskoczona, że (zamówiona przez moją firmę) opcja wegańska jest tak dobra. Potem czas na muzykę na żywo i picie wyrobów browaru. Autokar, który ma nas odiweźć do hotelu przyjeżdża sporo później niż było ustalone. Nie byłoby to żadnym problemem, gdyby nie to że ja i koleżanka bierzemy udział w charytatywnym spacerze Darkness into Light – Ciemność do Jasności. Jest to wydarzenie organizowane od kilku lat w wielu miejscach na świecie. Pieniądze uzbierane z tej okazji są przeznaczane na pomoc osobom z depresją. Śpimy niecałe dwie godziny. Zbiórka i start o 4.15 rano. Jest ciemno i zimno a wokół nas kilkaset osób. Irlandczycy masowo angażują się w akcje charytatywne, co jest bardzo pozytywne i motywujące.

Wracamy do hotelu. Jest zupełnie pusto, dopiero zaczynają przygotowania do śniadania. Udaje nam się wyżebrać herbatę i gadamy o życiu 🙂 Śpimy jeszcze trochę i po śniadaniu jedziemy do parku Victor’s Way w Roundwood. Ta przestrzeń została stworzona do kontemplacji i medytacji. Jest tu wiele rzeźb hinduskich bogów, a także monumentów przedstawiających różne etapy życia, ustawionych w lesie i na przylegającej do niego polanie. Są tu także drewniane platformy do leżącej medytacji. Ścieżka wiedzie wśród brzóz i okrąża staw. Jest jeszcze wcześnie i przez większość czasu jesteśmy tu same. To świetne miejsce na relaks, zwłaszcza, że dzieci nie są tu mile widziane 🙂

Kilka słów o aborcji

IMG_1153s

D4iNXuTg6tLwCbREvX 

4oUveRkIrSwr2YaMzX

IMG_1154s1
IMG_1155s1

  
tUGKTG8Ukg5RQHMb3X

U8SmbKkt86s9cqbM9X
kgwhbrD3E2T9mc3UlX

W najbliższy piątek 25 maja odbędzie się w Irlandii narodowe referendum w sprawie 8 poprawki do konstytucji. Poprawka ta została wprowadzona w 1983 roku (w referendum) i zrównuje prawo do życia matki i zarodka/płodu. Od 1861 roku aborcja jest w Irlandii zakazana i karalna (obecnie jest to do 14 lat więzienia). Są to jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów antyaborcyjnych na świecie. Odrzucenie 8 poprawki do konstytucji otworzy drogę do ustanowienia prawa dającego kobiecie możliwość decyzji w sprawie terminacji ciąży.

W 2012 roku 31 letnia Savita Halappanavar, stomatolożka indyjskiego pochodzenia zmarła w wyniku zakażenia organizmu powstałego przy poronieniu. Odmówiono jej aborcji (serce płodu jeszcze biło). W 2013 wprowadzono prawo do terminacji ciąży jeśli życie kobiety jest zagrożone.

Cała Irlandia jest obklejona plakatami. Ostatnio wydaje mi się, że tych przekonujących na nie, jest więcej. Najwyraźniej organizacje religijne, które je sponsorują mają więcej pieniędzy, niż te pro kobiece/pro ludzkie/pro społeczne. Sondaże pokazują, że społeczeństwo raczej przegłosuje usunięcie tej poprawki i opowie się za prawem kobiet do decydowania o sobie.

Na moim osiedlu grupa aktywistów chodzi od drzwi do drzwi. Słyszę jak sąsiad mówi, że jego nie muszą przekonywać, on i jego żona będą głosować na tak. Koleżanka z pracy, która nie sądzi, że sama mogłaby dokonać aborcji, będzie głosować na tak – niech każda kobieta decyduje o sobie. W centrum Dublina starszy mężczyzna przez megafon namawia do głosowania na nie. W ręku trzyma plastikowy malutki, płód, i przekonuje że on też ma prawo do życia. Gdyby mężczyźni mogli zachodzić w ciąże, żaden z nich nie opowiedziałby się za prawem ograniczającym ich do decydowaniu o własnym ciele i tym jak ma wygląda ich życie.

Kobieta nie musi wyjaśniać, że boi się o swoje zdrowie, czy życie, że nie chce dziecka z gwałtu, że nie poradzi sobie z dożywotnim zajmowanie się upośledzonym dzieckiem, bo po prostu ma prawo nie chcieć być w ciąży. I nikt nie ma prawa oczekiwać od niej źle rozumianego heroizmu, czy zmiany własnych planów życiowych.

Pomimo tak drastycznych przepisów Irlandia nie jest wolna od aborcji. Statystycznie każdego dnia 9 kobiet podróżuje do Anglii by dokonać aborcji. Kolejne 3 kobiety każdego dnia zażywają pigułki wczesnoporonne.

W referendum mogą wziąć tylko obywatele, więc ja niestety nie będę mogła głosować, natomiast będę mocno trzymać kciuki, by poprawka ta została usunięta.

 

 

 

 

 

 

Beast from the East

Asb4KmAIhBwfhwKsCX

Ofsa9NVIGaWIbJuBWX

4xdFc5jqlYEWzyLNbX

FKsQoWaWr1Z23LNOeX

f3Py0RR7weIGOdeCGX

AJHmhOez1oKtSgAK8X

jSNJioJBufSgfJfoAX

3lITYPrxzVVb302E9X

z2wB3cubRQFHQuYRNX

WNkBvbH11NvNGeBG5X

24TIHqCLJRAYglbGSX

kbFrLjhAaRaPDXqMvX

wlheuFl6lBzbb19pkX

cOxUda2mzqj9bXvueX

cfbcUyLDUpKb0N9GbX

GqxZX23b4OJhs6rtjX

aLvK8CLqL4e1lDU3hX

nOzgmr98yXzIGb1iGX

a6crAws0s3wBnLDAXX

ETIyUNig8ki8LIW58X

TgYxs7uw43TuHoNMvX

t1oQfyPdBp86Kxa27X

MmciFAJ9tj9aC6BzGX

E8dvX5484lyUPqm5cX

maGhHIRTdvayvz55DX

dWReunl4S1F7aIIKYX

dXPyIXoYjZHvmCAJ9X

fUerdrWfagaqR40t0X

FtvhpdRtdsbuQvzOzX

H3CI1xoCUMXiljuavX

Axq0qFuxNiiKfyaDKX

R7ksUYapPr9Gja4TjX

Huragan Emma jest dla Irlandii jak armagedon. Starcie natury z człowiekiem, w której człowiek zostaje pokonany. Został okrzyknięty bestią ze wschodu. Gdy od kilku dni nadają komunikaty o nadchodzącym sztormie i w internecie pojawiają się zdjęcia pustych półek zaglądam do Tesco licząc, że zobaczę jak to wyglądało w PRL. Sklep, ku mojemu rozczarowanie jest bardzo dobrze zaopatrzony. Nie biorę zbyt serio tych ostrzeżeń, zresztą w czwartek (1 marca) mam jechać do Lizbony i na tym się koncentruję. W środę świat jest przysypany śniegiem. Oznacza to paraliż kraju, nieodśnieżone drogi i chodniki. Do pracy nie dociera połowa osób. Większość lotów zostaje odwołana, ale ja twardo wierzę, że mój, następnego dnia, nie będzie. Z biegiem dnia powoli tracę nadzieję. Wieczorem bardzo wieje. Ryanair wysyła mi mail, że mogę zmienić termin lotu, co w pierwszej chwili biorę za odwołanie. Zanim idę spać zastanawiam się czy jednak się spakować i jechać na lotnisko. Na tym etapie liczę, że ten lot w końcu skasują. Autobus dowożący na lotnisko z powodu pogody nie dojeżdża do mojej miejscowości, tylko do sąsiedniej. Musiałabym zamówić taksówkę, o ile by mi się to udało i liczyć, że autobus jednak dojedzie. No i gdyby lot mimo wszystko został odwołany miałabym problem by wrócić do domu, bo komunikacja miejska w większości już nie jeździła. Zupełnie nie w moim stylu w przypadku podróży, poddaję się. Budzę się z nadzieją, że samolot nie odleciał, ale okazuje się, że wprawdzie sporo opóźniony, ale jednak wystartował. Lot w większości sfinansować miał Ryanair, bo za inny skasowany lot dostałam od nich voucher na przeprosiny. Hostel udaje mi się skasować, ale i tak jest mi smutno, bo naprawdę potrzebuję przerwy. W zamian wakacji w Lizbonie, idę do pracy. Dotarła tylko garstka osób. Zamykamy biuro w czasie lunchu i mamy wrócić dopiero w poniedziałek. Mam więc 3,5 dnia wolnego, mała rekompensata. Zostaje ogłoszony czerwony alarm co oznacza, że ludzie mają zostać w domach. Wieczorem tak wieje, że przez chwilę nie mogę otworzyć okna. Rano jest mnóstwo nowego śniegu. Idę na długi spacer. Po drodze widzę mnóstwo bałwanów. Jeden szczególnie duży stoi na ulicy. Sklepy pozamykane, co wywołuje panikę w internecie. Pojawiają się memy, że ktoś chce sprzedać chleb za 1500e i nawet daje do tego mleko gratis. Na adverts (platformie sprzedażowej) ktoś wystawia kromkę chleba za 500e.

Widzę ludzi odśnieżających grabiami, a nawet szpadlem, ale to już wyższa technika. Najlepszymi butami na śnieg i mróz okazują się kalosze. W razie braku kaloszy, można założyć torby foliowe na buty. Sąsiedzi urządzają bitwę na śnieżki. Ktoś w ogródku zbudował igloo. Świat przysypany śniegiem wygląda przepięknie.

Na morzu wysokie fale. Bardzo wieje. Nocny sztorm musiał być bardzo gwałtowny. Plaża w Bray jest wysypana kamieniami. Zostały one tu zwiezione kilkadziesiąt lat temu by ochronić brzeg. Nadmorska promenada spacerowa miejscami jest całkowicie przykryta kamieniami, które wyrzuciło morze, normalnie oddalone o kilkadziesiąt metrów. Woda w porcie jest wyższa o kilka metrów, a fale z furią rozbryzgują się o wejście do niego.

Ku mojemu zdziwieniu jeden pub jest otwarty. Wchodzę by się trochę ogrzać. Wracając do domu widzę, że sklep monopolowy jest otwarty. Ludzie wychodzą z siatami puszek i butelek. W Irlandii jest duży problem z alkoholizmem. Przed małym sklepem spożywczym kolejka przed wejściem. Chyba jak w PRL, tylko krótsza 🙂

W najgorszej dzielnicy Dublina wejście do Lidla zostało rozwalone koparką a sklep został splądrowany przez miejscową hołotę. Na nagraniu widać najpierw atak koparkowy, a potem zamaskowani bandyci uciekają ze skradzionymi towarami. Wojsko zostało wezwane. Policja nie miała jak dojechać, czy co? Jakby tego było mało, w nocy spłonęło 25 samochodów, w tej samej dzielnicy zresztą.

A dziś nadal morze niespokojne, za to sklepy już otwarte. Wracając ze spaceru zaglądam do Tesco i nie zawodzę się:) Warzywa, owoce, chleb, mleko i mięso wymiecione. Nawet papieru toaletowego nie ma:) Komunikacja publiczna, zaczęła jeździć, ale tylko w niektórych miejscach.

Na to że mniejsze uliczki, lub chodniki będą odśnieżone nie ma co liczyć. Trzeba czekać aż się śnieg rozpuści.

Wiosenne Dalkey

WGAKy4v71qwTok1g6X

b9vXSotEpb8CsAmlbX

riyyedEKY5znxt042X

U6JlzMRuPdN4stiabX

a9RyPbPnNeFxupadpX

Ac0VLPVCXndXt7UfdX

InFdKvp943yRzzCvFX

1cK2bTRcDhZu9aJWPX

e8sB9CLRWWzkLiA69X

L7z7phQKGZUoUaT7tX

PxbKARaxxaXnDUCKZX

TWnIhmoFQYQxmhb60X

K15MQlLXMuV6M08HBX

rEH67WyhmnxzNClU9X

iG3ar5fytxlA0OIMfX

8Qf9fZRbkzQhvbKaoX

nl5Saa39O71AWYJ0TX

lzT9n6WffsAyuFmyTX

Słoneczną lutową sobotę spędzam z koleżanką Dublinią. Wybieramy się do Dalkey, małego urokliwego, nadmorskiego miasteczka. Nazywane jest czasem irlandzkim Sorento 🙂

Wykupujemy wycieczkę z przewodnikiem po zamku. Budynek jest niewielki, ale tour po przylegającym do zamku kościele, cmentarzu, i samym zamku bardzo ciekawy i zabawny. Pierwsze ślady pobytu człowieka na wyspie Dalkey sięgają 4500 rpne. Miasteczko zostało nazwane tak samo jak wyspa. Jego złoty okres przypada na XIV wiek, kiedy to siedem ufortyfikowanych zamków/dworków zostało wybudowanych z przeznaczeniem na przechowywanie importowanych towarów. Statki z towarami zmierzające w kierunku Dublina były tutaj rozładowywane i dobra później dowożone drogą lądową. Duże statki często utykały na mieliznach lub rozbijały się. Rozładowane w Dalkey mogły bezpiecznie przepłynąć do Dublina. Przewodnicy są ubrani w stroje z epoki. Jeden z nich, grający ”medyka” prezentuje nam listę zabiegów jakie oferuje. Upuszczanie krwi, wyrywanie zębów, a nawet obcięcie dwóch palców w cenie jednego. Robi mi się niedobrze. Wyjaśniają skąd wzięło się pojecie square meal – kwadratowy posiłek – tutaj synonim satysfakcjonującego posiłku. Pochodzi od drewnianego, kwadratowego talerza. Kiedyś ludzie zaproszenie na biesiadę do zamku przynosili własną łyżkę do jedzenia, lub jedli rękami.

W knajpie, do której idziemy na lunch drażę temat w jakim oleju są smażone frytki i czy aby nie w tym samym co mięso i ostatecznie dostaję wegański lunch 🙂 Niestety raczej to rzadkość w irlandzkich barach.

Wchodzimy na małą górkę, Dublinia przekonuje mnie ze to Killiney Hill. Widok piękny, Zatoka tonie w słońcu. Potem okazuje się jednak że Killiney Hill to nie było 🙂

In a search of Christmas spirit

h4ApVC969ZL8KhQ7eX

tiaS38UscH2G23aJIX

tRfuN8PaFGg3IH0h5X

vf1LcLO2huJbglfPNX

yGeI1KUTQamIbM9PaX

czbRICsSBgDbiqY1bX

7b0VV1oYntnrpNbTXX

WYaFhqNfTIrUI5fpCX

FkmLpF1sU4nZsJUtCX

qidgRZ2A9BQSSpBjPX

GZb0VjvbkdPWzIpKIX

XUctSAIOyodao7Rt2X

PBAhKRuWbD90zvIW2X

 onsQ9Jwh8kIYORyBcX

 qM9HJSPSUt8WgCbdpX

 gCXREYTIMc9Li0clZX

 Fetf7NXVoMfFJG8vAX

 HoXzYY7Qrq87uohuYX

 7qnkkVecMQOkm7wLbX

 sctjaLSuWbyo6xJxVX

 0XUtnkKp6uAEqBnK8X

bBsJBjQCAWaSFs4dXX

CJFLLUJQjM3fJJZAgX

bzUV1O3sXs8imZErzX 

41KUODexR3wpsoLwoX

E2I7uwY6wM2nkwT0pX

gTrb4V0LQrov0abFfX

mpcnKS7j4XuC1xMdwX

3x562Exs774YBWJCrX

tIU1L0xYwbacWhqaHX

kjISyQsjXxUlvwMxZX

W tym roku wyjątkowo poszukuję świątecznej atmosfery. Na pierwszy ogień świąteczny market w Castletown House. Miejsce jest piękne. Otoczony parkiem dwór z początku XVIII wieku, wybudowany w stylu palladiańskim. Niestety market, nie jest w ogóle świąteczny, sporo wstrętnego, śmierdzącego żarcia i ogólnie mydło i powidło. Za to czas spędzony z koleżankami przy grzanym winie jak najbardziej udany. Do Castletown House wybiorę się na wiosnę, gdy zostanie otwarty po zimowej przerwie. Przeczytałam ostatnio bardzo interesującą książkę o rodzinie, do której należał ten dwór, a także Carton House.

Z koleżanką z pracy oglądam jej ulubiony świąteczny film – Elf. Nigdy go wcześniej nie widziałam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się śmiałam:) Moje ulubione filmy na ten sezon to Holiday i Love Actually.

Idę na koncert mojego (byłego już) chóru. Jest bardzo klimatycznie – w kościele oświetlonym świecami. Łudzę się przez chwilę, że wkrótce do nich wrócę, ale to chyba tylko magia chwili.

Duże i małe miasta mają świąteczne iluminację. Włączenie świateł jest popularną uroczystością.

Piekę pierniki, moja jedyna jedzeniowa tradycja. Moje biuro dekoruje się na potęgę. W tym roku odpuszczam sobie świąteczny wyjazd firmowy, za to spędzam znacznie lepszy weekend w towarzystwie Dublinii. Wybieramy się do Waterford na świąteczny festiwal Winterval. Miasto wydaje mi się znacznie bardziej ciekawe, niż gdy byłam tu poprzednio. Jest sporo świątecznych dekoracji, natomiast większość atrakcji jest skierowanych do dzieci. Buszujemy po sklepach charytatywnych a lunch jemy w cudnej herbaciarni, w stylu lat dwudziestych z pasującą muzyką.

Newbridge, Co. Kildare

nQxxa6wuakwrEejlrX

D1SvFWtcRspgU1DFyX

b7wHIxX0uMhLjWvxXX

nbEcnRgoobxl72OnGX

oY6MtuOKjj5rb0PaCX

WY9NwxYvY5E1fUy5nX

xFUty6eyjHwnOX9LPX

fqWLFlV3U2joYQeN8X

6xuHVozBE1c0yv8xJX

oo5mcVHMWmYaRX8jGX

QDuZ1jAaI591d1n1XX

2jJEBgECC1ExXgYpBX

MpE6cbyIFll9Qo323X

aFp7nSiFP9RqrHI5bX

uYu7apjbuj1macB1sX

edUrEEYjpwxNhyqjXX

kAp0wBIr8CEixaFecX

dcDl6yjZhH5nXdEUgX

NHLJ9BjPepUUmDi4rX

cnj2aRSlVajSL7wUvX

TS5r38KMPpaEGvCshX

iP7hmArmVa6QW6jVBX

xBH7Zepzlrcbg09DdX

axGrFuw3EMpaqTpk8X

H6qZmx85eRSnUb7LqX

Listopadowy weekend spędzam u koleżanki w Newbridge. Robimy obchód po sklepach charytatywnych, które obie lubimy a potem ona zabiera mnie do muzeum, o którym nigdy nie słyszałam. Newbrigde Silverware to znana irlandzka marka biżuterii i wyrobów ze srebra, powstała w 1934 roku. W ich głównym sklepie mieści się Museum of Style Icons – Muzeum Ikon Stylu. Zebrana jest tu całkiem spora kolekcja ubrań i akcesoriów noszonych przez znanych tego świata. Historia powstania tego muzeum jest bardzo ciekawa. W 2006 roku żona właściciela Nevbridge Silverware, Williama Doyle’a znajduje w prasie informację o aukcji, na której miała zostać sprzedana czarna sukienka Givenchy, w której Audrey Hepburn wystąpiła w filmie Śniadanie u Tiffany’ego. Doyle postanawia ją kupić, choć nigdy przedtem nie interesował się designerskimi ubraniami ani Audrey. Chciał znaleźć wyjątkowy sposób by jego firma stała się bardziej znana. Sukni Audrey nie udało mu się kupić. Marka Givenchy zapłaciła 650 tyś dolarów by znów stać się jej właścicielem. Dla Doyle’a był to jednak początek jego kolekcji. Na tej samej aukcji udało mu się kupić szkice robione przez Hepburn, jej listy i dwuczęściowy komplet koktailowy marki Givenchy, który miała na sobie w 1963 roku w filmie Szarada. To zapoczątkowało znajomość z Martinem Nolanem, pracującym dla domu aukcyjnego. Dom ten organizuje, poprzedzające aukcje, wędrowne wystawy rzeczy należących do znanych ludzi. Nolan zaproponował Doyle’owi przywiezienie do Newbridge wystawy ubrań Marilyn Monroe, gdy powstanie tam miejsce do jej wystawienia. Muzeum zostało stworzone nad salonem sprzedaży wyrobów ze srebra. Nolan przywiózł kolekcję do Newbridge i 31 maja 2007 roku, w strugach ulewnego deszczu, muzeum zostało oficjalnie otwarte. O północy zaproszeni goście odśpiewali sto lat – byłyby to 80-te urodziny Marilyn Monroe.

Obecnie w kolekcji muzeum znajdują się ubrania należące kiedyś do wielu znanych osób, m.in. Elvisa Presleya, Księżnej Diany, Audrey Hepburn, Elizabeth Taylor, Lizy Minelli, Grace Kelly, Michaela Jacksona, The Beatles, Barbry Streisand. Muzeum jest darmowe.

Świętowanie urodzin i Wells House

L5nI1tCkYNMhPk3MHX

JYAyJ0XQb0b9AquCHX

fBnacnSmfqrmECkPDX

qeSEwlIAxY7B7swFsX

 NpGBw6plFkjNEXpU6X

fAj23IYRafGHbNK25X

x1vV1z6bYbHgV6chqX

bMBDWkZJ3bUebdIUnX

RtmXZRLN9BrobSNaaX

WtUka8uju2Nd47CusX

mmpHit8rwV72NXWu6X

 uYVC2aJvV9bkV4k2sX

HiPlHBCsJba0zAsHCX 

IeSOa1mh9ak1HvxiNX

52a8zHcqnD2bWgBEUX

bxJafvGHQNmXcFNaBX

WfjxbHSWw6OdSpf3gX

PdO3lZjokquAbYtqhX

fzWfobLAJjqrtO8XTX 

 AMza4STkk0lqN4CfRX

 xubT6NUWXnIlMbby9X

 FtNNUwD8DnhbbnaAaX

 OLfXiTQu2Z27ruADEX

 hO7JkKcmR8S3q5GXqX

 ZeObqIogmQQ5fsDymX

wssyrID2bfzl04L4WX 

4oq52eZuQKlss333jX

 trINFvhSvdg28Das7X

 IAqcFt5K9VjoQWJv3X

 3a64gCGgavy6btbFmX

3beUtAWHUa2xoLjg9X

dhZQSALrEEW8VDubrX

dJW3HfbsYyLAjXdyRX

xUizFw2ptHGrHg0jyX

GwtZ5j2VMWEXtfR7hX

bSaa9ayBYX7YyhG4bX
rRcxVGL8DQVcberSVX

 TzxDpjONmM6aMdfSHX

 eYnQC2A4wyQV5DD3hX

 6FkXFuCj93hAJFmBEX

 saYeTVREHb5xO9cqvX

7sJrt5yt0lnWag7fUX

3ltCCbNiSsIIkqkcLX

Moje urodziny wypadają w pierwszy weekend listopada i tenże weekend w całości dedykuję samej sobie:) W sobotę jadę do Dun Laoghaire, włóczę się po miasteczku, zaglądam do wszystkich second handów, spaceruję po molo. Jem wegański obiad we włoskiej restauracji. A wieczorem idę do kina na przepiękny film – Earth – One Amazing Day. Film jest nakręcony przez stacje BBC Earth. Pokazuje zwierzęta na różnych kontynentach od wschodu do wschodu słońca. Po raz pierwszy widzę narwale, przedziwne delfinopodobne ssaki, żyjące w Arktyce, a także czarne małpy Francois Langurm których dzieci mają pomarańczowe futerka. Świat przyrody zachwyca.

W niedzielę wybieram się do Killruddery, przepięknej posiadłości należącej do rodziny hrabiowskiej. Przypadkowo trafiam na ostatni dzień przed zamknięciem na okres zimy. Jest słoneczna pogoda. Spaceruję po pięknym, jesiennym ogrodzie i parku. Jestem tam bardzo wcześnie (jak na mnie, i chyba jak na innych też) i przez długi czas mam cały park dla siebie.

W następnym tygodniu w ramach dalszego świętowania urodzin wybieram się z dobrą koleżanką Dublinią na małą wycieczkę. Szukamy czegoś, co nie będzie daleko. Cześć miejsc jest nieczynna zimą. Dublinia dyskwalifikuje mój pomysł odwiedzenia niemieckiego cmentarza. Wybieramy się zatem do Wells House w Hrabstwie Waterford. Dwór został wybudowany ponad 400 lat temu przez Johna Warrena. Po jego śmierci dwór i przynależne do niego rozległe ziemie zostały kupione przez rodzinę Doyle, w której posiadaniu pozostawał przez ponad 260 lat. W tym czasie budynek przeszedł gruntowną przebudowę pod okiem architekta Daniela Roberstsona, który również zaprojektował ogrody w Powerscourt. Historia kolejnych właścicieli posiadłości, ich małżeństw, romansów, tabunów dzieci splata się w bardzo ciekawy sposób z historią Irlandii. W salonie wisi portret pięknej Jane Ellis – żony Roberta Doyle’a (pierwszego z Doyle’ów). Kobiety wówczas bardzo dbały o bladość cery, używając pudrów z arszenikiem. Ponadto woskowały twarz, dlatego zimą od kominka musiała chronić je specjalne odgrodzenie, by wosk nie spływał im z twarzy. Kilka pokoleń później, kolejny właściciel Wells – Charles Mervyn Doyle żeni się z Lady Frances Fitzwilliam. Małżeństwo musi być z miłości, i to wielkiej. Młoda żona pochodzi z bardzo bogatej rodziny, właścicieli Wentworth Woodhouse. Jej dom rodzinny ma 356 sypialni, a zaproszeni gości dostają konfetti, które rozsypują po korytarzach, by móc odnaleźć drogę do swojego pokoju. Mężowski dom Lady Frances jest bardzo skromy, ma tylko 8 sypialni.

W 1965 roku ostatni ze spadkobierców Doyle’a sprzedaje posiadłość niemieckiemu przedsiębiorcy Gerhardowi Roeslerowi. Wydają bardzo dużo pieniędzy na remonty, ale niestety to skarbonka bez dna. Dziś to ich syn Uli i jego żona Saibine są właścicielami i poświęcają cały swój czas na doprowadzenie posiadłości do dawnej świetności. Dom jest w trakcje niekończących się remontów. Finansują się z opłat za zwiedzanie, restauracji i okolicznościowych pikników. Gdy kupujemy bilety, to właśnie pani Sabine ”siedzi na kasie”.

Mamy szczęście, bo na wycieczce z przewodnikiem jesteśmy tylko we dwie. Oprowadza nas ochmistrzyni i bardzo ciekawie opowiada. W sali jadalnej można zorganizować sobie high tea – popołudniową herbatkę, serwowaną przez osobistą służącą, na którą można zadzwonić dzwonkiem.

Jesienny update

n0IgPiKCs2DgGZv4mX

rWqBtQRfdxVbNXxhsX

bxHeKOVg2ja6fYPt3X

FaQae86yPPPs8pblZX

bOIfhS5ZdsaNwsXc3X

ObaLLNpbBmNurXcONX

zFQby4F9hS7kTVYrXX

AL9mlyglJtVDu54a7X

fabGoZXjdU1VCKaIeX

1qhWWbMzKfeV30jwgX

ZnrzxahAwDLfAVITRX

PcbsNjumZutCnfao3X

c8C5Kc7cV9DpEIXJQX

 u1YVZWByTpssgs9wuX

 wOmLIGEeSKPCLh4WlX

 syW97F66JtJyJH9FCX

 Efuc2sQJ4AYAtMy3XX

 QUhT898jrl04oAHnMX

 OKmdqNrb1GqvsrJohX

 kZuRZmJxhskPnWXcCX

 WtW5Fr8cvb4MmOMiYX

 e75zwcSO0PSFsmTTNX

j5k7s2qG9eHahsBECX

zVbbbYpCA4aZNgPALX

YBa4bndkQwi2ibSSoX

mHQE51qX4XwwwJ67aX

wP7X23OGCIabOJx1ZX

gxo1Xf4rUYiu25o1OX 

We wrześniu odwiedzam zachwycającą wystawę Vermeera. Do Dublina przyjechało 10 jego obrazów. Wystawa, szczególnie pod koniec bardzo okupowana. Widziałam nawet starszą panią z kartką w ręku, że szuka biletu do odkupienia.

W połowie październik Irlandię nawiedza huragan Ofelia. Kilka dni przed doświadczamy pięknej pogody. Jest na tyle ciepło by wieczorem chodzić w tshircie. Huragan najbardziej uderza w południe wyspy, ale w hrabstwie Wicklow też bardzo mocno wieje. Rano, gdy jest jeszcze bardzo spokojnie, parkingi w business park, gdzie pracuję są opustoszałe. Samochody stoją tylko przed naszym budynkiem. Po jakimś czasie przychodzi informacja, że kto uważa, że może mieć problemy z powrotem do domu, powinien od razu wyjść. Większość osób wychodzi. Jako, że mieszkam tylko 15 minut na piechotę od pracy, chcąc nie chcąc zostaję. Jak zaczyna wiać, okoliczne krzewy i drzewa mocno chylą się do ziemi. Z dachu spada, tuż przy wejściu do budynku, kilkumetrowy kawał blachy. Ulice są opustoszałe. Dużo miejscowości jest odciętych od prądu jeszcze kilka dni później.

Gdy wracam z pracy w Halloweenowe popołudnie, widzę nieliczne dzieci, zbierające w domach cukierki. Nie mam żadnych cukierków w domu, więc robię wygłuszenie i zaciemnienie, taktykę stosowaną w mojej rodzinie, gdy ksiądz przychodził po pieniądze. Gdy wczesnym wieczorem wychodzę do pobliskiego sklepu wszędzie widzę grupki nastolatków. Poza nimi nie ma nikogo na ulicach. W ostatniej chwili uskakuję przed lecącą po chodniku petardą. Teraz nie dziwię się, czemu większość ludzi siedzi w domu. Całe popołudnie i wieczór to petardowa kanonada – tutejsza tradycja. Rok wcześniej ktoś nam kradnie śmietnik sprzed domu – pełny. To ponoć inna lokalna tradycja, ukraść śmietnik i spalić. Z fajnych zwyczajów to puszczanie lampionów. Obserwuję kilka z nich sunących po niebie. Gdy kiedyś sama chciałam puścić lampion, to zrobiłam mały pożar w ogródku.

Biorę udział w halloweenowym biegu – 5 km. Cześć osób jest poprzebieranych. Jestem super zadowolona, że po paru latach przerwy w bieganiu, jestem w stanie przebiec większość dystansu bez zatrzymywania się.

Biuro dekoruje się okolicznościowo na potęgę. Ja się z tego wyłączam i robię własną bezśmieciową instalację. Masowo kupione dekoracje, pewnie produkcji chińskiej, lądują potem w koszu.

W ramach firmowego odchamiania się oglądam musical Sunset Boulevard. Musical został po raz pierwszy wystawiony w 1993 roku, a powstał on na podstawie filmu nakręconego w 1950 roku. Opowiada historię przebrzmiałej divy niemego kina, która poznaje młodego scenarzystę. Upatruje w tym szansy na powrót na scenę. Romans między nimi kończy się tragicznie.

Spacerując po centrum Dublina jak zwykle napotykam różne religijny stoiska. Jakiś Chrześcijanin zawsze stoi na małym stołeczku i przez megafon wykrzykuje swoje racje. Obok grupka Muzułmanów zachęca do swoje religii. Tuż obok stoisko Świadków Jehowy graniczy z przeciwnikami aborcji, obwieszonymi krwawymi zdjęciami. Z radością zauważam punkt Ateistów. Biorę ulotkę – Świat się zmienia 🙂

Co. Sligo

KRVroQznSBil0xgjkX

QkpdkAWo6j7RCa7XZX

dCvQGPGbfRQn5jxtHX

BzaYEXM3ubNBv7OoXX

2QDsSFJyPbfIxkK6LX

17rhjgRe5iYbfH9zWX

U5AaArimHKI24UyopX

i53akiXWzazIcyBa8X

 mlgLNhaGeghPHZxAeX

 py1kxMpVziGbTn0qZX

 1eesYIXk3RDfTHLuDX

 YnQEDFWiqQxnEUzyDX

 JMSMJv9LzZyRkQVvoX

 Brk0vFmDaih0z3V0VX

8YUsJUNekPcKr0kmBX

9kN4aa9JcO80VmHLvX

xhd6cbgWwtz48t6pSX

VG7jcczD2bmuAuOSRX

BoHJckO6W5QuYh9hpX

8vgVZEOT1FFOfxPygX

A7TTxhsY4P3uEqZBnX

thsFN4lOL9DEDoxo8X

2bq8KHFAVqcKdkY9rX

tuji4VaP9VJ7wH7tRX

bnCVY8gSUs1CLpmAcX

saD1Nn1jjhS5YtailX

hVZkWyoFEz9ysMRkYX

okXkwaWRC7YQ4wFAiX

S54Im9Eb6fWKwrnCrX

5aDHNQOQM7d5MbVfxX

3KNWdG2KfglmcT40AX

rwehuLWcEdTSGEfZfX

ilwXK6vf0Ff0OpbuYX

TnGHNHBABNVjHH9BEX

Z2AtkZbIag9LaoROGX

FKi7J0DAvboRW30PHX

UWixdVpkzDRekFml2X

qJBiybR25j5mIyAVwX

pjoXA3RgqYbmjb3jGX

Z Armagh kieruję się w stronę Sligo. Hrabstwo Sligo położone jest na zachodnim wybrzeżu, w jego północnej części. Miasto Sligo jest stolicą hrabstwa. Jest naprawdę nieduże i określenie miasteczko bardziej do niego pasuje. Pomimo tego nie przeszkadza mi to krążyć po nim godzinę nim odnajduję hostel. Wjeżdżam też w ślepą uliczkę i miły pan pilotuje mnie bym mogła stamtąd wyjechać, nie rozjeżdżając przy okazji donic z kwiatami. Tak, wciąż używam papierowych map, ale po tym doświadczeniu aplikacja google maps pojawia się na moim telefonie. Hostel z tych bardzo cichych, co mi bardzo pasuje. Spotykam Amerykankę w wieku emerytalnym i wieczory upływają nam na rozmowach o podróżach, historii i życiu.

Kolejny dzień jest przepiękny, słoneczny i bardzo ciepły. Najpierw jadę w stronę góry Knocknarea, na której szczycie jest grobowiec królowej Meabh, która żyło około 300 r. ne. Jako że grobowiec nie został nigdy splądrowany przez złodziei and archeologów (jakkolwiek to brzmi) nie ma dowodów czy została ona tam pochowana. Ze szczytu rozciąga się przepiękna panorama na wybrzeże. W oddali widzę Benbluben, który góruje nad całym hrabstwem.

Niespodziewanie dołącza do mnie koleżanka z mężem i razem odwiedzamy Carrowmore – megalityczny kompleks cmentarny. Do dziś przetrwało około 30 pomników. Zostały zbudowane około 3700 r. pne. Listoghil – to główny, centralnie położony grobowiec. Trafia nam się wycieczka z przewodnikiem i jest to o niebo lepsza opcją niż czytanie mapy, z która można zwiedzać cmentarz. Niesamowita jest wiedza jaką mieli ludzie kilka tysięcy lat temu. Listoghil jest tak usytuowany że gdy słońce wschodzi na początku listopada, to oświetla wnętrze grobowca. W okolicy jest 11 takich grobowców, które są czasowo zsynchronizowane ze sobą na listopadowy wschód słońca, które po kolei oświetla ich wnętrza.

Jadę w kierunku Mullaghmore, miasteczka usytuowanego na półwyspie noszącym tę samą nazwę. Objeżdżam cały cypel, spaceruję po klifach i podziwiam zamek Classiebawn, który stoi na przeciwległym klifie. Zamek został wybudowany w XIX wieku. Ostatni z arystokratycznych właścicieli zginął na wybrzeżu Mullahgmore, gdy jego łódź została wysadzona przez IRA w 1979 roku.

Objeżdżam pustkowia Gleniff Horsshoe. Przez większość trasy droga jest moja. Podziwiam zalany popołudniowym słońcem Benbulben.

Benbulben – wznosząca się na 526 m npm góra, o charakterystycznym kształcie. Od dawna mam zamiar na nią wejść. Gdy nawet lokalsi odradzają mi zrobienie tego solo, udaje mi się zarezerwować miejsce na zorganizowany treku. Pogoda nie jest już tak dobra, szare chmury przykrywają niebo. Mały autokar zabiera uczestników z parkingu przy cmentarzu gdzie Yaets jest pochowany. Dowożą nas na miejsce, droga się kończy i zaczyna błotnisty szlak. Gdzieniegdzie worki z wyciętym z podłoża torfem. Szlak jeśli istnieje, nie jest oznakowany. Zboczenie w bok może skutkować wpadnięciem w bagno. Przewodnik mówi, że spotkał tu kogoś kto zapadł się po pachy. Zaczyna kropić i wiać. Gdy docieramy na szczyt nadciąga więcej chmur i po chwili widoczność spada do kilku metrów. Grupa trochę się rozciąga i tracimy się z oczu. Sam szczyt wyznacza betonowy pilar, teraz otoczony głębokim błotem. Cały wierzchołek góry jest bardzo rozległy i płaski. Mimo to gdzieniegdzie znajdują się głębokie na metr, wypełnione błotem jary, przez które przechodzimy. Jako że pogoda jest wybitnie nie sprzyjająca, by móc zrobić przerwę na jedzenie, idziemy do jaskini położonej na zboczu góry. Zbocze jest strome, ale mgła/chmura zasłania widok. W jaskini przynajmniej nie wieje i chwilę odpoczywamy. Potem grupa dzieli się na dwie części. Jedna idzie na szczyt Króla a ja decyduję się wracać z drugą grupą. Teraz, nawet po przejściu tej trasy, nie zdecydowałabym się tam pójść solo. Na zakończenie trekingu pijemy herbatkę w małej knajpce, a potem ruszam w drogę powrotną. Na szczęście udaje mi się w końcu włączyć światła w samochodzie. Trasa, która ma tylko 200 km, w większości nie jest autostradą, ciągłe zwalnianie i kilkadziesiąt rond męczy.