Pierwszy weekend grudnia spędzam w Amsterdamie, za sprawą hojności mojej firmy, która zabiera pracowników na świąteczny wyjazd. Wszystko jest full wypas – zupełnie inaczej niż gdy podróżuję sama:) Kierowca, który odbiera nas z lotniska ostrzega przed rowerzystami:) W programie – pływanie barką po kanałach, obiad w fajnej restauracji i nocleg w luksusowym hotelu z widokiem na szeroki kanał. W niedzielę udaje mi się rano wygrzebać w łóżka i mam pół dnia dla siebie, na poczucie miasta. W Amsterdamie byłam kilka lat temu, gdy w nieco bardziej relaksacyjny sposób mogłam podziwiać to miasto. Tym razem nie mam czasu na odwiedzenie muzeum Van Gogha, które poprzednio bardzo mi się spodobało. Spaceruję więc po mieście. Mimo, ze jest trochę chłodno, a na ziemi szron, jest też bardzo słonecznie. Rowerzyści są wszędzie i bardzo mi się to podoba. Gdy przechodzę przez Central Railway Station, ktoś akurat gra na fortepianie ustawionym w holu. Amsterdam to bardzo ładne miasto, pełne starych kamienic nad brzegami kanałów. O tej porze roku pełne świątecznych dekoracji. Na kwiatowym bazarze mnóstwo cebul tulipanów. Z zewnątrz oglądam piękny budynek Rijksmuseum. W pobliskim parku Vondel dużo osób biega i jeździ na rowerach. Celowo omijam dzielnice czerwonych latarni, bo pamiętam jak przygnębiające i szokujące wrażenie wywarła na mnie poprzednim razem. Jednak poprzedniego dnia, przejeżdżając wieczorem przez centrum widzę jak jakaś pani w średnim wieku prezentuje swoje wdzięki w oknie na pierwszym piętrze.
Na koniec weekendu taka refleksja mnie nachodzi, że gdy nie mam nic do powiedzenia o upijaniu się, dzieciach, zakupach i tv, to niewiele już zostaje tematów do rozmów.