Rano Tata podwozi mnie na autobus jadący w stronę Ustrzyk Górnych. Pogoda zapowiada się niepewnie. Wieś jest pustawa. Piję herbatę w schronisku. Gdy kupuję bilet do Bieszczadzkiego Parku Narodowego, pani w okienku mówi, że sama bałaby się iść:) Na szlaku Połoniny Caryńskiej prawie zupełnie pusto. Świeci słońce i jest ciepło, ale co jakiś czas przez niebo przetaczają się chmury. Krajobraz zachwyca. Na koniec dwuletnich, wspaniałych wakacji i super czasu spędzonego ostatnio w Polsce, potrzebuję pobyć chwilę sama, wsłuchać się w siebie i nastawić na zmiany.
Przed wejściem na Połoninę Wetlińska piję herbatę w barku i słucham opowieści turystów, o tym jak ich gospodarz poluje na jelenie na rykowisku. Lepiej, by się sam zastrzelił.
Na noc zatrzymuję się w Chatce Puchatka na Połoninie Wetlińskiej. Jest to najwyżej położone schronisko w Bieszczadach. Tak jak wcześniej myślałam, to świetny punkt do patrzenia w gwiazdy. Jak na zamówienie niebo jest czyste. Noc jest bardzo zimna. Długo stoję na zewnątrz i podziwiam naturę. Wewnątrz Chatki opieram się plecami o komin by się rozgrzać. Schronisko jest pełne, atmosfera fajna. Tylko jeden typek zachowuje się jakby trafił pod zły adres. Zajmuje podwójnym łóżko, a na drugim muszą się stłoczyć trzy osoby. Upiją się prawie do nieprzytomności, zachowuje głośno i pół nocy trąbi nosem w chusteczkę, jak słoń, ponoć ma alergie na koty, które mieszkają w schronisku.
Rano krajobraz skryty jest w gęstej mgle. Cała trasę do Kalnicy idę z poznaną w schronisku przemiłą dziewczyną. Nic nie widać, za to bardzo przyjemnie się rozmawia. Potem zaczyna padać i tak zacina, że mam całe spodnie mokre. Robi się zimno. Poniżej krawędzi lasu, pod wiatą przebieram się. Na szczęście mam drugie spodnie, a całkiem przemoczone majtki zmieniam na te wczorajsze. Reszta trasy wiedzie przez las. Z oddali słyszymy jelenie na rykowisku. Przestaje padać i wychodzi słońce. Jemy razem obiad, a potem łapię autobus do Sanoka. Stamtąd odbierają mnie rodzice i jedziemy na kolację. W restauracji przy kominku rozwieszam mokre ciuchy i patrząc na bardziej eleganckie towarzystwo wokół, nie wyciągam przemokniętych skarpet.
Przez cały pobyt w górach ciągle jem placki ziemniaczane. Nasza gospodyni częstuje nas pysznymi gołąbkami z ziemniakami i cebulą.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Łańcucie i spacerując po ogrodach, z zewnątrz oglądamy pałac. Obiad jemy w Nałęczowie. Bardzo żałuję ze to tylko krótki postój, bo Nałęczów jest piękny, pełen starych, uroczych willi.