Gdy w połowie września jedziemy w Bieszczady, większość ludzi kracze, że dobra pogoda już się skończyła i nie będzie fajnie. Po drodze w Bieszczady odwiedzamy zamek w Krasiczynie. Budynek oglądamy z wewnętrznego dziedzińca i z zewnątrz. Spacerujemy po parku, gdy zaczyna mocno padać.
W Bieszczadach zatrzymujemy się z tym samym miejscu, uroczym ekologicznym gospodarstwie.
Odwiedzamy Arłamów. Teraz jest tu luksusowy hotel. Kiedyś Lech Wałęsa był tu internowany. Poprzez mgłę nic nie widać, choć Rodziciele zapewniają mnie, że widoki są tu piękne 🙂 Oprócz wielkiego piękna Bieszczady skrywają wiele historii. Wcześniej było tu wiele, nieistniejących już dziś, ukraińskich wsi (m. in. Arłamów).
Oglądamy kilka drewnianych cerkwi. Część z nich zostało przerobione na kościoły. Niektóre są w nie najlepszym stanie. Prawie przy każdej jest malutki cmentarz.
Mgły spowijają wzgórza i czuć jesień. Na targu słyszę jak ktoś, patrząc na szykujące się do odlotu ptaki, (szum ich skrzydeł słychać nawet w nocy) mówi, że za 40 dni spadnie śnieg.
Udaje nam się wypić herbatę w Siekierezadzie. Latem musielibyśmy czekać w długiej kolejce. Na ścianach zdjęcia Jędrka Połoniny.
Trafiamy na Święto Ziemniaka w Równi i występy ukraińskiego zespołu.
W Bieszczadach w wielu miejscach można kupić miód. A przy okazji dowiedzieć się, że miód ze sklepu, płynny nawet rok od kupna, z naturalnym miodem mam niewiele wspólnego.
Choć zazwyczaj nie chodzę do ZOO, robię wyjątek dla niewielkiego ośrodka zwierzęcego prowadzonego przez leśniczego, w Lisznej. Są tu jelenie (rozkojarzone, bo w czasie rykowiska) daniele, muflony, kozy, nutrie, dziki i sporo gatunków ptaków. Mały kozioł prześmiesznym głosem dopomina się o mieszankę ziaren, a daniel, bez żadnej kurtuazji odgania samice ze swego stada i wystawia pysk, by tylko jego karmić.