Do Rishikesh dojeżdżam zUlangra autobusem, a właściwie trzema. Podróż zajmuje jedenaście godzin. Po drodze takie widoki, że cały czas siedzę z głową za oknem i robię zdjęcia. Nawierzchnia dziurawa strasznie, więc tak trzęsie, że ciągle uderzam obiektywem po oknie. Wzdłuż trasy żartobliwe teksty zachęcające kierowców to ostrożnej jazdy.
Właściwy Rishikesh jest głośnym, zatłoczonym miasteczkiem. Ja zatrzymuję się na wysokim brzegu pomiędzy wiszącymi mostami. Między drzewami ,w dole, widzę Ganges.
Spaceruję pomiędzy dwoma wiszącymi mostami Ram Jhula i Lakshman Jhula. Zaglądam do jednego z ashramów, których tu mnóstwo. Podziwiam piękną panoramę. W tle góry, w dole święta rzeka.
Pod wieczór siedzę nad rzeką i obserwuję religijne procesje. Po drugiej stronie zaczyna się jakaś celebracja, gromadzą się ludzie i dobiega mnie muzyka.
Jem obiad w restauracyjnym ogródku. Dziewczyna przy stole obok zaczyna rozciągać sobie mięśnie nogi. Zadziera nogę wysoko, a spódnica czy luźne spodenki opadają i odsłania się jej krocze (na szczęście) w majtkach. Dżizas, czy ja mam do tego jakiś radar, czy wiele osób nie wie, jak się zachować w miejscu publicznym.