Do Haridwar dojeżdżam rano autobusem z Rishikesh. Prosto z autobusu chcę jechać na dworzec kolejowy, by kupić bilet na nocny pociąg do Amritsar. Kilku kierowców tuk tuków nie rozumie kiedy mówię, że chcę jechać na dworzec, idę więc na piechotę. Po drodze zatrzymuje się jakaś moto riksza i chłopak mówi, że podwiezie mnie za darmo. Po drodze dowiaduję się jak piękna jestem 🙂
Na dworcu ustawiam się w kolejce. Chłopak przede mną gapi się na mnie ponad moją poranną cierpliwość. Co jakiś czas tuż przy okienku jacyś ludzie wciskają się do kolejki. Gdy nachodzi moja kolej urzędnik po drugiej stronie okienka zaczyna liczyć kasę, coś wklepywać do komputera, rozmawia z kolegami a w końcu patrzy na coś w gazecie. Ja czekam. W końcu on się do mnie odzywa i okazuje się być całkiem miły. Wszystkie miejsca na nocny pociąg w klasie sleeper są sprzedane. To już wiem, bo poprzedniego dnia próbowałam kupić bilet w agencji turystycznej. Mimo wszystko kupuję bilet z listą rezerwową. Na bilecie jest wydrukowane że mam miejsce na liście rezerwowej numer 36 i 72, cokolwiek to znaczy – nie wnikam. Kiedy chcę kupić jeszcze jeden bilet pan mi mówi, że można tylko jeden. Wracam więc na koniec kolejki. W kolejce obok widzę wysokiego, zwalistego faceta odzianego w pomarańczowe szaty, typ co to sobie brzuchem toruje drogę w życiu. Nie chcę się po indyjsku gapić więc, co jakiś czas rzucam ukradkowe spojrzenia bo nie wygląda mi on na Indianina. Jest ubrany jak Baba, ale buty ma zdecydowanie nie babowe – oni zwykle noszą klapki lub są boso. Kolejka wolno się przesuwa. Gdy dochodzę do okienka trzech facetów wciska się przede mnie. Gdy protestuję jeden z nich mówi, że to pilne. Pewnie, moje bilety pilne nie są, mogę sobie przecież poczekać. Słyszę jakieś krzyki. W kolejce obok młody mężczyzna też wpycha się do kolejki (nie wiem o co w tym chodzi, ale każdy z wpychających się ma jakieś różowe papiery). Zwalisty facet pokazuje mu rękami, żeby poszedł na koniec kolejki, a gdy tamten nie reaguje pokazuje gestem, że mu złamie kark. W końcu widzę jak szarpie go za kołnierz koszuli. Gdy wreszcie wszyscy kolejkowi wpychacze kupili swoje bilety, nadchodzi moja kolej. Jako że postanawiam być zapobiegliwa, chcę kupić jeszcze dwa pozostałe bilety na pociągi nocne, jakie potrzebuję. Z kalendarzem w ręku szukam odpowiednich dat. Wszystkie bilety na mój następny pociąg też są wyprzedane, kupuję znów bilet z listą rezerwową i wracam na koniec kolejki po raz trzeci. Zaczepia mnie jakiś cudzoziemiec, który jest przede mną. To Francuz – Pierre. Rozmawiamy chwilę, gdy podchodzi do nas ten wielki facet i mówi do Pierre’a (który próbował go uspokoić, gdy tamten atakował wpychającego się faceta) ze sztywnym akcentem, że przez tego faceta co się wepchnął, on sam nie dostał biletu. Pierre mówi, że go rozumie, bo wpychanie się jest wkurzające, ale gdy zaczął szarpać i szturchać tamtego faceta stracił swoje racje. Tamten mówi – you shout up (zamknij się) i odchodzi. Patrzymy po sobie i zaczynamy się śmiać (gdy olbrzym się trochę oddali). Dalej zastanawiam się czy to mógł być Baba, bo oni są zawsze bardzo spokojni. A ten dziwny, agresywny cudzoziemiec zupełnie mi na Babę nie pasował.
Po raz trzeci przy okienku. Pan bierze mój pobazgrolony notes i uważnie przegląda strony. Zawsze wprawia mnie w osłupienie jak prywatność mało tu znaczy. Zapisuje mi numer pociągu tak zamaszyście, że robi dziury w kilku kartach. I w końcu sukces – ostatni bilet jest potwierdzony. Jeden trafny, dwa o jeden – jakby powiedział Dziadek.
Na zewnątrz czeka na mnie Pierre, bo pomyślał, że może potrzebuję pomocy z plecakiem 🙂 Dodatkowo okazuje się, że mam rezerwację w tym samym hotelu co on 🙂
Haridwar to najświętsze miasto Hindusów w stanie Uttarakhand. Bardzo dużo pielgrzymów tu przyjeżdża by dokonać oczyszczającej kąpieli w świętej rzece Ganges. Idę do Har-ki-Pairi Ghat – schodów docierających do rzeki. Dużo ludzi się kąpie. Spaceruję po kilku mostach które łączą oba brzegi. Następnym razem gdy tu przyjadę też się wykapię – woda jest bardzo czysta.
W Haridwar zatrzymuję się tylko na kilka godzin. Wieczorem mam pociąg, na który nie mam rezerwacji miejsca, mam więc perspektywę nocnej podróży rzeźnią. Muszę odpocząć na zapas i nie idę więc na wieczorną ganga aarti – ceremonię czczenia Gangesu. Bardzo wyraźnie pamiętam te ceremonie z Varanasi. Widziałam je trzy razy. Raz z łodzi na rzece, dwa razy siedziałam tuż koło odprawiających ceremonię. Ostatnim razem miałam niewiarygodne szczęście. Siedziałam w pierwszym rzędzie i gdy mistrz ceremonii rozdawał sznurki do dzwonów zawieszonych na ozdobnej konstrukcji wyciągnęłam nieśmiało rękę, bo jako kobieta i cudzoziemka nie wiedziałam czy to nie wbrew jakimś regułom. Mistrz dał mi jednak sznurek. A gdy nadszedł odpowiedni moment, stanął koło mnie i dał mi znak, bym zaczęła dzwonić. Po mnie dołączyli się inni wybrani. Ceremonia trwała około godziny i cały czas wszystkie dzwony dzwoniły.
Wieczorem Pierre odprowadza mnie na dworzec i znów niesie mój plecak. Tylko jedna kasa jest już otwarta, ta sama w której kupowałam bilety. I ten sam, tym razem zmęczony już pan tam siedzi. Bez większych nadziei podaję mu mój bilet i gdy on wypisuje numer mojego miejsca wykrzykuję oh, sir, więc jednak mam miejsce, to cudownie. On – zmęczony mówi – tak 🙂