Kolkata, or rather Delhi, India

IMG_2737s

IMG_2733s

IMG_2724s

IMG_2727s

IMG_2725s

IMG_2730s

Na lotnisku w Bangkoku w kolejce do odprawy na lot do Kalkuty prawie sami Indianie. Tuż przede mną stoi biała dziewczyna. Jest ubrana w mini spódnicę, a jej bluzka na ramiączka ma takie dziury pod pachami, że widać jej cały wściekle różowy stanik i brzuch. Nerwowo przepakowuje torby. Widzę jak jakiś chłopak z kolejki robi jej ukradkiem zdjęcia. Niby nie moja sprawa, ale zagaduję ją czy tylko przesiada się w Kalkucie czy leci do Indii. Jednak zamierza podróżować po Indiach. I kiedy się odzywa orientuję się, że ona wcale nie przepakowywała swoich toreb nerwowo, ona jest po prostu bardzo pijana 🙂 Mówię jej, że widziałam jak ktoś jej robił zdjęcia. Mówi, że przebierze się przed lotem. Po raz pierwszy w życiu każą mi pokazywać kartę kredytową, przy użyciu której kupiłam bilet. Dodatkowo pytają o nazwę hotelu, gdzie mam rezerwację. Nie mam żadnej, ale jakoś wygrzebuję z pamięci nazwę wstrętnego miejsca gdzie zatrzymałam się w Delhi trzy lata temu. Lot jest grubo po północy i ląduję nad ranem w Kalkucie. Celnik każe mi wielokrotnie przykładać palce do skanera linii papilarnych, których zresztą chyba nie mam 🙂 Potem pyta o hotel gdzie mam rezerwację i okazuje się że prawie dobrze pamiętałam nazwę tego miejsca, bo oni mają to wszystko w systemie. Celnik pyta czy sama zamierzam podróżować, a potem z niedowierzaniem czy zgrozą kręci głową.

W Kalkucie tym razem niestety nie zostanę ani jednego dnia. Kalkuta – miasto, które trzy lata temu dało mi nieoczekiwanie wytchnienie od intensywnych indyjskich przeżyć i doświadczeń. Miasto kontrastów, biedy, kontrowersyjnej Matki Teresy, pięknych starych budynków, miłych ludzi i cudnego, marmurowego pałacu pełnego bezcennych dzieł sztuki. Miasto w którym ledwie kilka dni wcześniej zawalił się nowo budowany wiadukt zabijając 27 osób a raniąc ponad 80.

Czekam do rana na lotnisku. Jedyny bankomat nie współpracuje z moją kartą. Na szczęście mam jeszcze sporo rupi po moim ostatnim pobycie w Indiach. Taksówką jadę na dworzec kolejowy. Z okna widzę dużo młodych mężczyzn w szortach. Czy ja to mogłam wcześniej przeoczyć, czy to zmiany?

Na dworcu potwierdzam mój numer miejsca, znajduję działający bankomat i rozmawiam z jakąś parą, która była bardzo miła i przypilnowała mi plecaka. Tym razem nie jadę klasą sleeper. ale 3AC. Koleżanka stanęła chyba na głowie by zdobyć dla mnie ten bilet. Dogaduję się ze współpasażerami i zamieniam dolne łóżko na górne. Każdemu to chyba pasuje. Ja potrzebuje spać od razu, a zawsze na dolnym łóżku ludzie siedzą w ciągu dnia, zanim rozłożone zostaje środkowe – na noc. Większych rozmiarów pani jest zadowolona, że nie będzie musiała wdrapywać się na górę. W cenie biletu komplet pościeli i jak się później okaże niezliczona ilość przekąsek i dań serwowanych przez obsługę pociągu. Jedyny minus – na oko około roczna dziewczynka, choć bardziej mały potwór, który drze pysk przez większość podróży. Żałuję, że zepsute słuchawki wyrzuciłam w Bangkoku, przydałyby się jako zatyczki do uszu. Starsza z kobiet (do końca nie potrafię zdecydować czy to mama czy babcia) w końcu sama płacze z bezsilności. I choć to pewnie ich wina, że przyuczyli bachora by ich terroryzował, to i tak podziwiam ich cierpliwość. Jestem tak zmęczona, że ryki nie przeszkadzają mi w spaniu, tylko wkurzają kiedy czytam książkę. Posyłam im od czasu do czasu bazyliszkowe spojrzenia.

Pociąg spóźnia się tylko dwie godziny. Koleżanka czeka na mnie na peronie. W Indiach by wejść na peron, jeśli nie jest się podróżnym. trzeba wykupić bilet – wejściówkę 🙂

W metrze strasznie długie kolejki do kas biletowych. Robię więc to po indyjsku. Koleżanka zostaje z tyłu a ja podchodzę do samych kas i zdziwiona pytam gdzie są kasy dla kobiet. W metrze nie ma, ale miły pan przepuszcza mnie. Jedziemy jedną stację. Przy wysiadaniu wyskakuję jak z katapulty, gdy ludzie z tyłu zaczynają się pchać. Kolejną linią jedziemy do stacji New Ashok Nagar. Bardzo mi się tam podoba. Pierwsza sypialnia Delhi, w jakiej jestem. Kiedyś, myśląc o pracy w Indiach mówiłam – wszędzie, tylko nie w Delhi. Pewnie dlatego, że Delhi zrobiło na mnie dość szokujące wrażenie. Ale tym razem Delhi bardzo mi się podoba. Biorę prysznic i jadę do New Delhi Main Bazar. Tam spędziłam pierwsze i ostatnie dni w Indiach trzy lata temu. W 10 minut kupuję przewodnik i wszystkie potrzebne mi rzeczy. Koleżanka pożyczyła mi kartę sim, więc po raz pierwszy od czasów Australii mam działający telefon. Właściwie zupełnie za tym nie tęskniłam. Rozmawiam z chłopakiem od doładowania telefonów i mówię mu o wstrętnym „hotelu”, gdzie kiedyś się zatrzymałam. On wie, o którym miejscu mówię i twierdzi, że tam mieszkają prostytutki. Kiedy ja tam byłam to żadnych nie widziałam, ale miejsce jest upiorne. Może jeszcze zmieniło się na gorsze. Piję bananowe lassi w restauracji, gdzie zjadłam swój pierwszy indyjski posiłek i wzruszam się bardzo 🙂 Main Bazar wygląda inaczej. Brakuje mi śmieci na ulicach. Spaceruję po wąskich uliczkach, odnajduję ukryty za murami chrześcijański cmentarz. Imiona na większości nagrobków mało indyjskie, nawet na świeżych grobach.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s