Trek from Kalaw to Inle

KqXnfVSfWaRLkBBq3X

 

01v8rGsi5CRqHWa7kX

F8vZGQ0CRLjuGGTS8X

sADHHi2TvjkomATIKX

OPr5PF8ROgT0gFD5uX

RPwRb1hUmBzjMDD1KX

0pnjW2bLSbxLAR2rpX

5YaAs9mjtCNysk33AX

gPWh6upSLZ6NSNGgmX

mvatwma7cfDxawAbjX

wGEkCsMcXzbDE8IlcX

1qrVk7yGXyIzo8tqJX

nNankeLMyJgh7ACJdX

3K4GOyfBTGT0mFrUPX

f1VvhKcjLF8F7KGPiX

Ha6MTvFRva1pcMm4CX

ZkscBhIckIGokVqtyX

YAbRpKJYxu1TyEuKzX

ZOIaNLqtLSPgbdbjZX

nI1aNhC1j1Z7AyG56X

Rfpd8LEr2amnks6cuX

6ua8zhmCgTdPcRiMPX

SqTnrc9lbavEDbIabX

FvOip9GDQhfG03rjnX

xC1pT1yKrxbx8oE6VX

WzGRFO874aMpLywhxX

DYTOM2BlTV3pp6dBZX

dMsxC1Kgthr77EbQtX

QSAqWYjvV5vyVm9M7X

cKwlUUjgc4aZC1SaaX

BqElvPRkdW2gCsG5hX

HLDQMwWMakt5itRSYX

KgQv0H5eMWP8HLZ1YX

1AWRYEKq5frk1kQWlX

4ZXoSdcH3XUzA1AaCX

JDqwzjpENNm31V5SRX

2nto4dcuWGj8t8vekX

ZbVrADVS4x8shk2oWX

8KuUtTwxMSaYWlcMcX

mZlLbGo8UyMvCMbxcX

Td5qbRZhd8BaZjwIzX

OanGf3N5novKH8upZX

FQRc4Bf1ZuVpZE24bX

rVx7ACNlQMSoZOMSZX

blLrLG79LVjbFjSc4X

dnPPpTFcFzP2hJndFX

 

Wyruszamy rano. Mam szczęście bo jestem w trzyosobowej grupie z parą z Francji. Nasza przewodniczka to młoda dziewczyna z górskiej wioski. Ma 23 lata. Mama jej powiedziała, by nie wychodziła za mąż przed trzydziestką. A ona sama mówi, że jest wolna w porównaniu do zamężnych koleżanek, co to głównie mają siedzieć w domu i gotować.

Trasa wiedzie przez wzgórza, pola, wsie, lasy. Obserwujemy ludzi sadzących imbir, przechodzimy przez pola zebranych już papryczek chilli. W niektórych miejscach płoną trawy i czasem też drzewa. Po drodze zachowujemy się jak szarańcza obżerając z krzewów coś co wygląda jak malino – jeżyna, tylko że w pomarańczowym kolorze. Przewodniczka mówi, że przygotowują tereny do następnego sezonu. A ja myślę o ptakach i mniejszych zwierzątkach, które giną w ogniu. Wyschnięta ziemia ma kolor czerwony.

 

Pierwszą noc spędzamy we wsi. Francuzi dają dzieciom kolorowe balony i rozgrywa się szalony mecz. Jak wszystkie balony popękają jeden z chłopaczków przynosi piłkę do nogi. Jest to przekomiczne przedstawienie. Jeden z miejscowych zawodników – kilkuletni chłopiec próbuje grać w butach o wiele rozmiarów za dużych. Za każdym razem gdy kopie piłkę but wylatuje w powietrze 🙂 Francuz i Argentyńczyk grają z całą bandą małych miejscowych zawodników a potem oglądają sobie nogi dziesiątki razy kopnięte przez zdeterminowanych małych zawodników. Jakaś kobieta z latarką w ręku przebiega przez stadion w takcie meczu w drodze do sławojki 🙂

We wsi jest studnia. Mieszkańcy biorą prysznic polewając się wodą z wiadra. Miejscowe kobiety mają technikę mycia się w longi, tak że mogą się bez skrępowania myć w miejscu publicznym. Ja nie mam longi, a poza tym pewnie by mi spadło:) Więc przez 3 dni się nie myję – raz pływam w rzece 🙂

Drugą noc spędzamy w klasztorze w Htee Thein. Pełno tu małych mnichów. Patrzę na nich i zastanawiam się czy nie płaczą za swoimi rodzicami. W klasztorze zwykle spędzają 2-3 lata. Potem jeśli chcą mogą zostać na stałe, lub wrócić do domu. Bardzo mi się podoba wszystko poza kilkoma osobami z innych grup trekkingowych, bo wszyscy spotykamy się w tym samym miejscu na spanie. Picie piwa i palenie papierosów na terenie klasztoru, przezroczyste albo ledwo zakrywające tyłek ubrania. Robienie puci puci małym mnichom. Szok.

Każdego dnia idziemy około 6 godzin. Gramy w gry słowne, poznajemy się lepiej i śmiejemy tak, że na koniec najbardziej bolą mnie mięśnie brzucha 🙂

Ostatniego dnia po lunchu pakujemy się na łódkę, która przewozi nas przez jezioro Inle do miejscowości Nyaungshwe. Przy pożegnaniu nasza przewodniczka płacze i ucieka. Mi też chce się płakać. Super spędziłam czas.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s