Ye

2gfRDig2WSjCAflEZX 

1vCkFZb3DL1VRRN0DX 

0VlWEiWeu8ewCLcShX 

sgNnbKGCvXaF73RxNX

um8QbHwslBzxKz7QsX

UF4BRyzz4x3TuQAbrX

dtBXcT8pSg8SqShwuX

BYaqueSVa4JJVTQTrX

MZOHxpNPo5B0snbl2X

0A3wIcnJhcRnMPS1PX

Do Ye jedziemy autobusem. Siedzimy w ostatnim rzędzie, a ja położyłam swój plecak między siedzeniami. Eduardo przerzuca mój plecak jeszcze bardziej na tył autobusu, bo zestroił się w śnieżno białą koszulkę i boi się, że się pobrudzi od mojego plecaka. Rzeczywiście, plecak nie jest super czysty, ale czego innego można by się spodziewać po tylu miesiącach podróży. Autobus rusza i przy hamowaniu mój plecak spada na niego. Ja siedzę od okna i nie za bardzo mam jak się ruszyć, żeby ulokować inaczej ten plecak. On go wrzuca wyżej, a po jakimś czasie plecak znów na niego spada. Uśmiecham się skrycie, bo Eduardo coraz bardziej sapie ze złości. Plecak spada na niego kilkukrotnie aż w końcu wrzuca go odpowiednio daleko. Wtedy spada na niego czyjaś walizka, a potem siedzenie od jakiegoś krzesła. Sapanie się wzmacnia. Po kilku godzinach i krótkich postojach autobus znów się zatrzymuje. Pytam kierowcy czy to Ye, a on mówi, że to postój na toaletę. Po pół godzinie ruszamy i po 50 metrach autobus się zatrzymuje, a kierowca mówi, że to Ye i czemu nie wysiedliśmy. Dwóch młodych chłopaczków, kierowców moto taxi rzuca się do nas entuzjastycznie i pyta gdzie się zatrzymamy. Nie mają nic złego na myśli, słyszę jak umawiają się między sobą co mają mówić po angielsku. Eduardo siada z obrażoną miną i ich odpędza. Ja dogaduję się z kierowcami i zawożą nas do guesthouse. Na szczęście są dwa wolne pokoje. Eduardo dopytuje czy w miasteczku jest miejsce z zachodnią kuchnią (????) a na odpowiedź właściciela, że z zagranicznych kuchni jest tylko chińska pyta czy dostanie danie z kota. Nie wiem czy to kolejny nieśmieszny żart, czy stara się być złośliwy, bo zwykle dopadam miejscowe koty i głaszcze. Na obiad jedziemy z właścicielem guesthouse i Brytyjczykiem, który też się tam zatrzymał. Eduardo nie odzywa się ani słowem do chłopaka i w połowie obiadu przesiada do innego stolika. Później ja i ten chłopak idziemy na piwo i oglądamy też świątynie pięknie podświetlone wieczorem. Śpię do 9 rano, biorę prysznic, a potem właścicielka puka do mojego pokoju i mówi, że mój znajomy czeka już na mnie bardzo długo. Schodzę do recepcji i Eduardo siedzi wkurzony, że ile na mnie można czekać. Nic nie ustalaliśmy, ani co do dalszej podróży ani w szczególności godzin. On niemiło zaskoczony mówi, że jedzie. Żegnam się z nim chłodno, bo miałam go już naprawdę dość i cieszę, że pozbędę się tego dziada. Właściciele są bardzo mili i pozwalają mi trzymać pokój dłużej niż do godziny wymeldowania. Idę obejrzeć miasto. Przy stoisku z napojami spotykam dwie Birmanki które od 25 lat mieszkają w Kanadzie i dopiero dwa lata temu mogły odwiedzić rodzinę po raz pierwszy od wyjazdu. Rozmawiam przez chwilę, one odjeżdżają i dopiero się orientuję, że zapłaciły za mój sok z trzciny cukrowej. Potem spaceruję nad jeziorem. Nadjeżdża właściciel guesthouse w drodze na spotkanie z kolega i podwozi mnie kawałek. Oglądam buddyjska świątynię umiejscowioną na jeziorze. Potem w restauracji spotykam właściciela. On i jego kolega bardzo dobrze mówią po angielsku, co sprzyja miłej rozmowie. Na koniec drugi pan płaci za moje śniadanie i herbatę i stanowczo odmawia przyjęcia ode mnie pieniędzy. Z jednej strony strasznie to miłe, z drugiej głupio mi w ten sposób korzystać z gościnności i hojności innych. Potem spaceruję po mieście, gdzie jest sporo pięknych starych, drewnianych domów. Idę na targ nad rzeką. Na koniec właściciel guesthouse odwozi mnie na autobus to Moulmain.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s