Dawei, Myanmar

vAIcqnaF85vUpRPIZX
6Q3XTdbZK45U2LTfxX
7BoKrmNBbEBQ3x14QX
05heCEdl1NEnw7t30X
YViAB8163bREq9NhxX
TUwApI7e5xOWxT7TsX

CYVihEPa1n299B5tsX

LmQqXynH1kVvFE5nCX

RJdjwUnmG8UGmS0RuX

8c10hAGS8rmNSascaX

2z9jR7k9xujr3fVkVX

JdJGayLhzLnyEsDssX

bTwCca6xLEeCF5draX

8zMyaP8azlaBxce2MX

v2lm5XxnIma7DJHGwX

HkM4LWk3tLjtbzAlNX 

08JEAqZ7y6pyKceDaX

YbbjhSRiDJq8TbQLcX

RYxEbccWi3PsW1i9QX

NPmBRJtaz5ZJhgIdzX

1vdCI1DabY4yt6AEzX

Dyp07AfCWOyG1jTivX

2l5UBguCnYMU6DrILX 

W1fx5JbKneyBHDyiEX

JUPOLFVXxebDNTP5qX

cfOaCZMWkmpY1UnpdX

OUVSSXa1QDLHTEutJXPorannym autobusem z Kanchanaburi dojeżdżam do granicy z Myanmar. Na granicy spotykam Hiszpana Eduardo. Mimo, że w internecie czytam by nie kupować biletu na autobus do Dawei na no mans land (pasie ziemi pomiędzy dwoma granicami) pod jego wpływem płacę 800 bathów (co później okazuje się dwu krotnością tego co powinnam zapłacić za bilet). Autobus zawozi nas do posterunku granicznego po stronie Myanmar i formalności zajmują może 2 minuty. Nie ma żadnych „dodatkowych” opłat. Kierowca dowozi nas do przydrożnej jadłodajni i mówi że mamy czekać 5 minut. Po jakichś dwóch godzinach przypominam sobie, że cierpliwość nie jest moją mocną stroną i natarczywie zaczynam dopytywać kierowcę, kiedy ruszamy. On się plączę w zeznaniach. Mówi, że na kogoś czekamy, ale że nie ma zasięgu w telefonie i nie może się dodzwonić. Mówi, że za trzy minuty ruszamy, potem okazuje się, że miał na myśli 30 minut. Potem dostrzegamy go jak powolnie je sobie obiad. W końcu ruszamy. Po kilku minutach zatrzymujemy się w punkcie kontrolnym przy drodze, gdzie kierowca musi pokazać jakieś kwity. Do naszego samochodu wsiada kobieta, która jednak wysiada po kilku minutach jazdy. Wolę nie dopytywać czy to na nią czekaliśmy prawie 3 godziny. Droga jest w koszmarnym stanie. Każdy samochód wzbija tumany kurzu. Ileś razy musimy się zatrzymywać w punktach kontrolnych. Raz musimy pokazywać paszporty. Urzędnik dopytuje skąd jest Eduardo bo nazwa Espana nie brzmi dla niego znajomo. Eduardo burczy coś o drugim najpopularniejszym języku na świecie 🙂

Rozpędzona ciężarówka zjeżdżająca ze ze wzgórza spycha nas z drogi i mija o parę centymetrów, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo przez chmurę kurzu nic nie widać. Przestraszony kierowca coś mamrocze. Myślę o tym, co przecież każdy wie, że w moment można stracić życie. I że Myanmar raczej nie przoduje w opiece medycznej.

Gdzieś po drodze wsiada para i to na nich chyba czekaliśmy tyle czasu na starcie. Ja siedzę z przodu i robię zdjęcia. Kierowca mówi, że mam nie robić zdjęć przy kontrolnych posterunkach, bo będą kłopoty.

Przed zachodem słońca dojeżdżamy do Dawei. Kierowca dowozi nas do taniego guesthouse. Następuje jakieś nieporozumienie, bo recepcjonista pokazuje nam pokój z podwójnym łóżkiem i mówi, że tylko to ma. Ja patrzę no to łóżko lekko osłupiała i mówię, że potrzebujemy dwa pokoje. Eduardo się nie odzywa, póki ja nie zaczynam energicznie protestować. Recepcjonista nadal twierdzi, że możemy dzielić ten pokój (i łóżko). Eduardo żartuje, że właśnie się rozwiedliśmy i nie możemy dzielić tego pokoju, ale recepcjonista nie rozumie. Eduardo jest już na emeryturze. Ja lubię spotykać podróżników w bardziej zaawansowanym wieku. Mają zawsze mnóstwo ciekawych historii do opowiadania. Ale ten przypadek okazuje się z rodzaju obleśny dziad, erotoman gawędziarz (choć później mam wątpliwości czy tylko gawędziarz). Idziemy do innego guesthouse, a tam mówią, że też mają tylko jeden pokój. Jestem zmęczona, bo dwie noce z rzędu mało spałam. Wychodzę na zewnątrz i łzy mi płyną po twarzy. Wizja dzielenia pokoju z tym facetem jakoś mnie przeraża. Rozważam opcję spania na dworcu i pojechania bezpośrednio do Yangon porannym pociągiem. Trochę byłoby mi szkoda, bo to Dawei, w którym nie miałam zamiaru się zatrzymywać okazuje się bardzo ładne. Ten region został otwarty dla cudzoziemców dopiero w 2013 roku i jest wciąż bardzo mało turystyczny. Ludzie na ulicy są bardzo przyjaźni. Okazuje się, że jednak mają dwa pokoje (choć jeden jest czteroosobowy). Oddycham z ulgą Wieczorem szukam miejsca gdzie mogę coś zjeść. W małej restauracji dopytuję o warzywne danie. Kobieta mówi, że ma coś. W miskach same trupy, więc pytam gdzie te warzywa. Przynosi z zaplecza wiecheć jakichś liści. Mimowolnie zaczynam się śmiać bo miałam na myśli inne warzywa. Potem kobieta odmawia sprzedania mi porcji samego ryżu, bo twierdzi, że to dodatek do mięsa. W innej jadłodajni pan mówi dobrze po angielsku. Mówi, że nie ma nic wege, ale mogę dostać ryż. Potem chyba żal mu mnie bo przynosi coś, co ja rozumiem jako śliwka smażona z cebulą. Wydaje się to być dziwnym połączenie, ale postanawiam spróbować odrobinę. Ma rybny smak i okazuje się, że to krewetka smażona z cebulą, co jest bardziej logiczne. Pierwsze coś z krewetką w moim życiu. Potem dostaję jeszcze zupę fasolową, która jest bardzo dobra. Następnego dnia oglądamy miasto. Jest tu dużo ładnych, starych domów. Wypróbowuję każdy bankomat aż w końcu udaje mi się wypłacić pieniądze. Mój przewodnik po Azji południowo wschodniej ma 6 lat. To niesamowite ile się w tym czasie rzeczy zmieniło. Przy wyjeździe do Myanmar mój przewodnik zaleca przywiezienie zapasu dolarów (tylko nowych banknotów) na cały pobyt w tym kraju, bo nie było tu bankomatów. Dziś, po tych kilku latach bankomaty są wszędzie. Na następny dzień planujemy wyjazd na plaże do Maungmakau i ku mojej konsternacji Eduardo dopytuje o kolor mojego bikini. Gdy mówię coś czego nie zrozumie, zamiast powiedzieć żebym powtórzyła mówi do mnie po hiszpańsku, choć nie znam tego języka.

Spacerując wieczorem po mieście zostajemy zaproszeni na lokalne wesele. Jestem zachwycona. Wprawdzie jestem ubrana jak włóczęga i pasuję na tym weselu jak kwiatek do kożucha, wszyscy są bardzo mili. Na myanmarskich weselach goście nie są przyspawani do swojego miejsca przy stole jak na polskich weselach. Przysiadają, wypijają herbatę, pogadają i idą do innego stołu. Para młoda wygląda bardzo pięknie, ale stroje mają zachodnie. Panna młoda w długiej kremowej sukni z trenem, Pan młody w białym garniturze. Pan młody skopuje tren sukni za każdym razem gdy wyląduje na jego butach:) Eduardo robi chamskie uwagi na temat urody gości płci pięknej, a także ciągle pyta czy któryś z facetów wpadł mi w oko. Potem do naszego stolika dosiada się dwóch Włochów, także zaproszonych wprost z ulicy. Eduardo nie odzywa się do nich ani słowem póki nie orientuje się, że oni też znają hiszpański. Wtedy przechodzi tylko na ten język i nawet próby chłopaków by wrócić do angielskiego nic nie dają. Na obiad dołącza do nas jeszcze jeden chłopak, tym razem z Estonii. On na szczęście nie zna hiszpańskiego. Eduardo znów sadzi dziwne komentarze i mówi, że następnego dnia będzie mnie oglądał w bikini. Chłopaki dziwnie patrzą. Ja mówię mu, że dość mam tych seksistowskich komentarzy, ale do niego to nie dociera. Pewnie należałoby zacytować klasyka i powiedzieć ”spieprzaj dziadu”. Czasem jestem zbyt uprzejma dla ludzi, którzy na to nie zasługują. Wcześnie rano jedziemy na targ i okazuje się, że jednak mają tu bardzo duży wybór warzyw, nie tylko niezidentyfikowane liście 🙂 Potem jedziemy na plażę w Maungmakau. Wzdłuż plaży jest dużo restauracji, pustych jeszcze o tak wczesnej porze. Idę na spacer w przeciwna stronę niż też obleśny dziad. Obserwuję kutry rybackie. Plaża jest długa i szeroka (wciąż, choć zaczął się już przypływ). Jednak nie za bardzo jest to miejsce do plażowania i kąpania się w morzu. Piję herbatę w cichej jadłodajni a potem muszę na siłę wciskać pani pieniądze, bo ona twierdzi, że herbata jest gratis.

Myanmar to kraj w Azji południowo wschodniej. Jest położony nad zatoką Bengalską i morzem Adamańskim. Jego powierzchnia to 677 tyś km2 (ponad dwukrotnie więcej niż Polska). Liczba mieszkańców to 65 milionów osób. Stolicą jest Naypyidaw.

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s