Do Mandalay dojeżdżam pociągiem z Bagan. Standardowo trzęsie bardzo. Gdy robię zdjęcia przez szybę w pierwszym wagonie maszynista wpuszcza mnie do swojej kabiny:)
Mandalay trochę mnie rozczarowało, bo to średniej urody miasto. Idę na spacer wokół terenu otoczonego fosą, na którym znajduje się pałac. Nie wchodzę jednak do środka. Cena, a przede wszystkich okoliczności odbudowy odstraszają. Rok 1996 miał być według władz kraju rokiem promocji turystyki. Ponad 10 tysięcy osób zostało zmuszonych do odbudowy różnych obiektów na terenie kraju. Organizacje międzynarodowe odradzały podróże w tym okresie na znak protestu wobec władz. Protest odniósł sukces i liczba turystów w tamtym roku gwałtownie spadła.
Wchodzę na Mandalay Hill, wzgórze, gdzie jest kilka świątyń, a ze szczytu można podziwiać panoramę miasta. Uliczne restauracje serwują tu najlepsze jedzenie jakie do tej pory jadłam w Mynmar.
Z parą poznanych Francuzów jedziemy do Sagaing. Początkowo miałam zamiar zostać tam na noc, ale to po prostu kolejne miasteczko z dużą liczbą świątyń. Z jednej z nich, na wzgórzu oglądam panoramę miasta. Stamtąd jedziemy do Amarapury. Idziemy wzdłuż rzeki przez wioskę, w której ludzie trudnią się tkactwem i farbowaniem nici. Mijamy fermę kaczek. Jest ich tu wiele, ale nie jest to obóz koncentracyjny. Są w zagrodzie, ale na wolnym wybiegu. Obok jest kacze przedszkole, a nawet żłobek. Mężczyzna tnie dla nich jakieś zielsko i pozwala mi rzucać małym kaczuszkom. Jakiś czas później dorosłe osobniki pójdą zażywać kąpieli w rzece.
Kawałek dalej jest U Bein’s Bridge. Najdłuższy – 1.2 km drewniany – tekowy most na świecie. Ma ponad 200 lat i jest obecnie atrakcją turystyczną.