Vang Vieng ma opinię imprezowego miejsca, więc z mieszanymi uczuciami tam jadę. Jest pięknie położone. Przepływa przez nie rzeka, wokół góry i pola. Po ulicach snują się ludzie w kostiumach kąpielowych. Wiele restauracji wyświetla odcinki Przyjaciół.
Wiele osób przyjeżdża tu na tubing – pływanie po rzece na dętce z wielkiej opony. Kiedyś wzdłuż rzeki było około 25 barów, wiele z nich serwowało happy drinks. Dużo osób tu utonęło i teraz są tylko 3 bary. Nie lubię skupisk pijanych ludzi. Każdy jest odpowiedzialny za siebie i jeśli ktoś się upija w czasie pływania w rzece, a potem tonie, to nie można za to winić właściciela baru.
Wracając wieczorem do hostelu mijam parę. W pierwszej chwili ich nie poznaję. Oboje ubrani w stroje kąpielowe. On opiera się jedną ręką o samochód i bełkocze. Ona coś do niego mówi i ciągnie go za drugą rękę. Śpimy w tym samym dorm. Jestem już od jakiegoś czasu w pokoju gdy oni przychodzą. On czkając zatacza się, a potem wdrapuje na górne łóżko, które przez jakiś czas trzęsie się od jego czkania.
Spaceruję po okolicy. Wchodzę na górę, z której podziwiam piękną okolicę. Góra nie jest zbyt wysoka, ale miejscami bardzo stroma.
Niepostrzeżenie mija rok odkąd zaczęła się ta podróż.