Luang Prabang

b6Pf3VmNqkVkakbWbX

 

SAgQgTMaPdQXu3NOuX

IaxPv4zmmCo6PYBhXX

jX7ur7y6UfDtGsjnzX

rb483vOfP5boDawtBX

ksNUi9bXUYBEXlpbSX

NzbfT10mleGf1wl6KX

3K0J2Nnmlbz6A0RLGX

hmoamZeW9Td85WPV4X

SdZiQFMw0jbraN8E7X

ZqeL2tkq30V66XR8JX

odMEl6NZpkFZYi4FMX

vkYl9rHR2Iuccbd3JX

QnXFWCGrpfFnl7xbVX

a6g2MZ5od6BV9fN7SX

vU6JGwWgrdc3tIMHjX

cDABgc0sdFaUevquXX

4A255FVvW8jPZN1m1X

KYvUuZX9CgGWxGb0aX

 

Kiedy budzę się rano w Muang Ngoi Neua jest chyba jeszcze zimniej niż poprzedniego dnia. Przez szpary w drewnianym domku wciska się wiatr. Mimo nastawionego budzika nie mogę się zmusić do odwinięcia się z kołdry, co wcale nie oznacza, że jest mi ciepło. Pomimo laotańskich (i ogólno azjatyckich) zwyczajów, że buty zostawia się na zewnątrz, zakładam je. Po prostu nie mogę gołymi stopami chodzić po lodowatej posadzce, na której (ze względu na źle wypoziomowaną podłogę) wciąż jest mnóstwo wody po wieczornym prysznicu.

Kupuję bilet na łódź do Nong Khiew i idę jeść śniadanie. Dużo ludzi czeka na łódź – nawet nie spodziewałam się że aż tylu cudzoziemców tu jest. Pakujemy się w końcu na 3 lub 4 łodzie i ruszamy w około półtoragodzinną podróż do Nong Khiaw. Niedaleko mnie siedzi Francuz, którego spotkałam kilka tygodni temu w Wietnamie. Chyba mnie nie poznaje, a ja też nie mam ochoty na rozmowę po tym jak prawie zatruł mnie i jeszcze jedną dziewczynę zdejmując przy nas buty (tuż po zjedzeniu obiadu). Ktoś mówi, że jest 5 stopni. Na szczęście mam czapkę i rękawiczki. Na mijanych łodziach widzę skulonych z zimna ludzi, niektórzy okrywają się kocami. Na brzegu stoją młodzi mnisi okryci ręcznikami. Po dopłynięciu wsiadam w tuk tuk, dojeżdżam do dworca autobusowego i mam szczęście. bo kupuję ostatni bilet na autobus który zaraz odjeżdża. Droga do Luang Prabang zajmuje około 5 godzin. Po drodze z hukiem pęka opona. Wszyscy wysiadają. Opona ma wielką wyrwę i dla bezpieczeństwa przyszłych pasażerów mam nadzieję, że nie będą próbowali jej naprawiać. Kiedy kierowca wymienia oponę, niektórzy faceci patrzą na to jakby sami nigdy nie zmienili żadnej. Zapasowa opona nawet przy pustym minibusie wygląda jakby potrzebowała więcej powietrza. Mimo to pakujemy się do autobusu i ruszamy. Po kilku kilometrach kierowca się jednak zatrzymuje, zastawia nas na skraju pola świeżo obsadzonego ryżem i odjeżdża by napompować oponę. Przy małym ognisku stoi grupka zmarzniętych dzieci, do których dołączamy. Dzieci mają na gołych stopach klapki i w większości noszą krótkie spodnie i cienkie bluzy. Jednemu chłopcu przez wielkie dziury w spodenkach widać pupę. Ta skrajnie niska w tym rejonie temperatura jest czymś rzadko spotykanym. Na skuterach przejeżdżają zziębnięci ludzie. Zaczyna padać i wszyscy chowamy się pod daszkami okolicznych domków. Wraca kierowca i ruszamy w dalszą drogę. W busie okno jest otwarte bo strasznie parują szyby a poza tym zajeżdża spalinami. Z okna autobusu widzę wielkie ognisko palące się wewnątrz domu. Na dworcu w Luang Prabang musimy się kłócić z kierowca tuk tuka, który myśli, że zapłacimy podwójną stawkę za dowiezienie do centrum. W centrum szukam hostelu. Przez jakiś czas idę razem z dziewczyną, która szuka guesthouse. Mówi, że nie jest już młoda i nie śpi w dorm. Pytam ile ma lat i okazuje się, że tyle co ja. Opada mi szczęka – na szczęście jeszcze nie sztuczna w tym moim zaawansowanym wieku 🙂 Dość długo szukam hostelu co ma ten plus, że od marszu z bagażami robi mi się cieplej. Pierwszy hostel nie ma miejsc. Idę dalej i na szczęście dostaję ostatnie już wolne miejsce w innym hostelu. Budynek jest murowany i ma szczelne okna. Ogrzewania nie ma ale w dorm jest w miarę ciepło. Jest późne popołudnie i zamierzam zostawić oglądanie miasta na następny dzień. W poszukiwaniu jedzenia wchodzę do mało azjatyckiej knajpki. Ma tę przewagę, że ma szczelne drzwi i jest w niej ciepło. Nie ma wolnych miejsc, więc pytam starszego pana czy mogę się do niego przysiąść. Rozmawiamy sobie miło i pan mówi, że prawie nie widzi. Ma lekko przyciemniane okulary a obok stoi biała laska, na która nie zwróciłam uwagi. On mówi, że mimo że nie może oglądać widoków, to bardzo lubi podróżować, bo spotyka ludzi ze wszystkich stron świata i poznaje smaki lokalnych kuchni. Z tego co mówi wnioskuję, że nie zawsze miał problemy ze wzrokiem. Teraz jego podróże są ograniczone do większych miast, bo tak łatwiej mu się poruszać. Gdy się żegnamy para Brytyjczyków w średnim wieku dosiada się do mnie. Podróżują od kilku tygodni. Odwiedzali córkę która mieszka w Myanmar. Mówią, że odwiedzanie Bangladeszu to może nie jest najlepszy pomysł. Miło spędzamy czas na rozmowie o Indiach. W drodze powrotnej do hostelu kuszę się na kolejną gorącą herbatę w innym już miejscu. Po zamówieniu wchodzę do sali ale nie ma wolnych stolików. Macha na mnie starszy pan i zaprasza bym usiadła z nim i jego kolegą. Nie czuję się komfortową pisząc o nich jak o starszych panach. Wśród rodziny i znajomych mam ludzi grubo po 60 tce czy 70 tce. Są bardzo aktywni i ciekawi świata i nie przeszłoby mi przez gardło nazywanie ich starszymi. W każdym razie, panowie są z francuskojęzycznej części Kanady i też podróżują od kilku miesięcy. Pan który mówi zdecydowanie więcej niż jego kolega ma oczy i uśmiech Jacka Nicholsona. Jego kolega uczy się angielskiego od dwóch lat. Przy sąsiednim stoliku dostrzegam dziewczynę, którą spotkałam nie tak dawno temu w innym laotańskim miasteczku. Dosiada się do nas i miło spędzamy wieczór aż do zamknięcia kawiarni.

Następnego dnia od rana pada i postanawiam zostać o jeden dzień dłużej. Po południu idę do tej samej restauracji i spędzam czas w tym samym towarzystwie. Pan, który słabo widzi miał i nadal ma bardzo ciekawe życie, pomimo swoich obecnych ograniczeń. Myślę o tych, którzy nie mają problemów zdrowotnych a i tak nie potrafią cieszyć się życiem, widzą świat w ciemnych barwach. W restauracji jest kilka betonowych mis, w których pali się ogień. Wieczorem spotykam znów tę samą dziewczynę co poprzedniego dnia. Jesteśmy w tym samym wieku i mamy zadziwiająco podobne poglądy na wiele spraw.

Ostatni mój dzień w Luang Prabang wita mnie odrobinę lepszą pogodą. Nadal jest chłodno, ale przynajmniej już nie pada. Większość dnia łażę po mieście. Spotykam parę podróżników z Polski. Odwiedzam miejsce, które poleciła mi dziewczyna spotkana kilka miesięcy temu. Wchodzę na górę Phusi skąd widać całą okolicę. Ze względu na pogodę odpuszczam sobie pływanie łodzią po Mekongu.

Wieczorem po raz już chyba ostatni spotykam niedowidzącego pana. Rozmawiamy o historii, podróżach a także o talencie Spice Girls, urodzie Kate Moss i dziwnych imionach jakie ludzie dają swoim dzieciom. Ściskamy się na pożegnanie. Mam nadzieję, że nasze ścieżki się jeszcze kiedyś przetną. Bardzo lubię spotykać ludzi w wieku emerytalnym w czasie podróży. Tak właśnie wyobrażam sobie siebie w tym wieku.

Do 1975 roku Luang Prabang było stolicą Laosu.

W 1994 roku miasto zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s