Do Nong Khiew dojeżdżam autobusem. Drewniany domek dzielę z dziewczyną z USA poznaną w poprzednim mieście. Wszyscy, którzy uważają, że Europa jest nie dość socjalna powinni się tam przeprowadzić, by docenić to co mają. O długich wakacjach, urlopach macierzyńskich i darmowej służbie zdrowia amerykanie mogą pomarzyć. Wiele kobiet tuż po porodzie wraca do pracy, czasem dostają tydzień wolnego. Wioska otoczona jest porośniętymi dżunglą górami i podzielona na dwie części rzeką. Pogoda jest piękna, nawet aż za gorąco. Rowerami objeżdżamy okolicę. Albo to wina roweru z bardzo niskim siodełkiem, którego nie mogę podnieść, bo nie mam klucza, albo mam totalny spadek formy. Pod wszystkie wzniesienia muszę pchać rower. Wchodzimy do jaskini Pha Tok, w której w czasie wojny w Wietnamie chowała się przed nalotami okoliczna ludność. Mimo, że Laos nie brał udziału w wojnie po żadnej ze stron, został bardzo zbombardowany przez Amerykanów.
Odnajdujemy nieduży wodospad i idziemy w górę małej rzeczki, a potem wąską ścieżką przez wzgórza. Kolejnego dnia wchodzę na punkt widokowy na szczycie góry. Piękna panorama. Jest gorąco, ale większość trasy wiedzie lasem.
Wszystkie obiady jem w dwóch indyjskich restauracjach i raczę się chai’em 🙂
Wieczorem leżę na hamaku i patrzę jak zapada zmierzch. Mgła osiada wokół wzgórzach. Księżyc odbija się w rzece.