Xi’an to duże miasto. Jedno z tych chińskich miast, w których mieszka kilka milionów ludzi a nikt o nich nie słyszał 🙂 Ja na pewno nigdy o nim nie słyszałam. W Xi’an mieszka ponad 6 milinów. A przyjechałam tu bo w miasteczku oddalonym o 40 kilometrów jest terakotowa armia.
Przyjechałam pociągiem nocnym z Pekinu. Kupiłam bilet na najtańsze miejsce leżące i byłam mile zaskoczona bo wyposażone było w komplet pościeli. Bardzo bezpiecznie. Ciągle ktoś z obsługi się kręcił po wagonie. Jedynie co mi przeszkadzało, że ciągle ktoś kopcił przy drzwiach wejściowych i smród się roznosił, a moje łóżko było akurat przy samym wejściu.
W pociągu nie wiem w jakim celu pracownica wymienia mój bilet na jakąś plastikową kartę. Bilet dostaję z powrotem przed wysiadaniem. Przez 16 godzin wygodnie się wyleguję.
W Xi’an wsiadam w miejski autobus. Miły kierowca zatrzymuje się między przystankami, żebym miałam jak najbliżej do hostelu. Poznaję kanadyjską pisarkę i razem idziemy na obiad. Trochę pokazując na zdjęcia potraw a trochę wspomagając się kartką, ze nie jem mięsa zamawiam obiad. Potem idę na spacer po mieście. Podoba mi się bardziej niż Pekin. Gdy zapada zmrok niektóre budynki są pięknie podświetlone. W kilku miejscach widzę grupy kobiet tańczących jakieś układy. Panowie przyglądają się i podrygują w miejscu.
Ktoś w hostelu czyta artykuł, że w Chinach lepiej kogoś zabić niż zranić czy uczynić kaleką. W związku z tym zdarzają się czasem przypadki, że kierowca po potrąceniu pieszego, cofa i jeszcze raz go przejeżdża, lub wręcz jeździ po ofierze w tę i z powrotem. Jeszcze uważniej przechodzę przez ulice.
Następnego dnia jadę obejrzeć terakotową armię. To około godzina drogi autobusem. Do figur dokopali się chińscy rolnicy w 1974 roku, gdy kopali studnię. Od tej pory cały czas toczą się tam prace archeologiczne. Wygląda to imponująco. Figury wojowników i koni są naturalnej wielkości i jest ich 7,5 tysiąca. Wykonano je z wypalanej gliny. Armia została stworzona dla pierwszego chińskiego cesarza Quin Shi ponad 2200 lat temu. W czasie jego pogrzebu w 210 r p.n.e. cała armia została umieszczona pod ziemią i nakryta dachem. Z czasem dach się zawalił i wiele z figur zostało zniszczonych.
Terakotowa Armia znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa Kultury Unesco, a także jest uznawana z ósmy cud Świata.
W Xi’an odwiedzam Small Wild Goose Pagoda (Małą Świątynię Dzikiej Gęsi – w świątyni żadnego nawiązania do gęsi nie było) Bardzo mi się podoba. Można wejść na sam szczyt pagody i obejrzeć okolicę. Jest położona w małym parku i otoczona ładnymi budynkami.
Potem idę do Giant Wild Goose Pagoda (Wielkiej Świątyni Dzikiej Gęsi). Też jest ładna, ale mniejsza bardziej mi się podobała. Wstęp sporo kosztuje i dodatkowo trzeba zapłacić za wejście do pagody, więc sobie odpuszczam. Bilety wstępu kosztują więcej, najczęściej kilkakrotnie więcej niż noc w moim hostelu.
Z zewnątrz podziwiam Bell Tower i Drum Tower – pięknie podświetlone w nocy. Podoba mi się Muslim Quarter (Muzułmańska dzielnica) pełna wąskich, ciemnych uliczek i tętniący życiem jarmark uliczny tuż za Drum Tower. Meczet, a w zasadzie terem na którym jest położony jest piękny. Pełen ładnych budynków i słupów. Na tablicach wypisane są zasady wiary – zupełnie niepodobne do tego co dokonują islamscy terroryści.
W mieście dużo ludzi korzysta z parkowych siłowni, uprawia sporty, gra na różnych instrumentach, śpiewa i tańczy. To nie są żadne występy, ludzie w ten sposób spędzają wolne czas. Starsi panowie grają w gry planszowe. Widuję ludzi grających w karty (nie wiem czy na pieniądze). Ping pong i badminton też są popularne.
Xi’an spodobało mi się na tyle, że zostałam dłużej i niechętnie z niego wyjeżdżam.