W Warszawie czas spędzam nadzwyczaj miło z rodziną i dawno nie widzianymi przyjaciółmi. I nie przeżyłam żadnego szoku 🙂 Po prostu jestem. Jakbym nigdy nie wyjeżdżała. Ba, nawet jakbym od 10 lat wcale nie mieszkała za granicą 🙂 Cały czas, od dawna, uczę się bycia tylko tu i teraz. I coraz lepiej mi to wychodzi.
Wiosna jest cudna. Kwitną kasztany. Obłędnie pachną dzikie róże, jaśminy i bzy, także te białe, które się nazywają czarne.
Wracam od Dziadka na rowerze. Kawałek jadę jezdnią nim dojadę do ścieżki rowerowej. Z tyłu słyszę ryk silnika. Nie mam gdzie zjechać. Mija mnie jakiś wariat. O mało nie rozjeżdża pieszego na pasach, w ostatniej chwili go wymija, bo nie dałby rady wyhamować. W wielu krajach ruch uliczny jest chaotyczny i może zmrozić krew w żyłach. Ale mimo to w Polsce najbardziej obawiam się kierowców. Od lat nie prowadzę tu samochodu, boję się rowerem jechać po jezdni. Odsetek sfrustrowanych wariatów wydaje się tu być większy niż w innych znanych mi krajach.
Spotykam się z dwoma przyjaciółkami. Jest trochę chłodno. Wieczorem temperatura spada do kilku stopni. Ja w sandałkach trzęsę się z zimna. Wsiadam w zły autobus nocny. Dojeżdżam na pętlę, nie aż tak daleko od domu ale zbyt daleko by o północy iść na piechotę. Muszę przejść na inny przystanek. Ze strachu biegnę. Na chodniku potłuczone szkło. Na przystanku jestem sama, potem przychodzi facet i nie wiem czy bardziej boję się stojąc tam sama, czy z nim. Na rondzie z piskiem opon zawraca sportowy samochód. Nieliczne przejeżdżające samochody dudnią muzyką. Po prawie godzinie przyjeżdża autobus, w ostatniej chwili macham, bo inaczej musiałabym czekać kolejną godzinę. To akurat noc muzeów. Ciekawy event. Nie umiem sobie przypomnieć czy kiedykolwiek w Polsce brałam w tym udział. Wiele miejsc zazwyczaj niedostępnych dla zwiedzających otwiera swoje podwoje. Wielogodzinne stanie w kolejkach jednak mnie zniechęca. Raz wzięłam udział w nocy muzeów w Dublinie. Jednak w Irlandii powinno się to nazywać dzień i wieczór muzeów, bo chyba wszystkie miejsca są zamknięte przed 21szą.
Chyba po raz pierwszy w życiu odwiedzam Warszawskie Targi Książki. Od kilku lat odbywają się na Stadionie Narodowym. To także moja pierwsza w życiu wizyta na tym stadionie. Wcześniej bywałam na stadionie X lecia, w celach zakupowych 🙂 Na targach bardzo dużo wystawców i odwiedzających. Widzę kilka słynnych aktorek starszego pokolenia: Magdalenę Zawadzką, Barbarę Krafftównę i Krystynę Sienkiewicz, pisarzy Michała Rusinka, Mariusza Szczygła i Adama Wajraka. Spotykam się z autorką świetnej książki – ”Zwyczajne pakistańskie życie” – Joanną Kusy. Książkę bardzo polecam, opowiada o różnych aspektach życia w kraju, który mnie bardzo pociąga. Kupuję „Minimalizm dla zaawansowanych” i spotykam się z autorką Anną Mularczyk Meyer. Szymon Hołownia podpisuje mi się w swojej najnowszej książce. Po targach piję piwo z Mamą na nadwiślańskiej plaży.
Odwiedzam jeden z największych cmentarzy w Europie – cmentarz Bródnowski. Część przy głównej bramie jest zabytkowa i jest tam wiele pięknych nagrobków.
Spaceruję z koleżanką po Starówce. Pogoda jest piękna. Jemy lody. Ciemnoskóry cudzoziemiec otrzymuje tyle zainteresowania od szkolnej wycieczki co ja w niektórych azjatyckich krajach.
Na Nowym Świecie mijam grupę motocyklistów z logo Hells Angels. Siedzą w ogródku restauracji. Potem przy dwóch hotelach w centrum zaparkowanych jest dużo motocykli z tym logo. Jest to rasistowska organizacja, a w USA jest uznawana za przestępczą. Zorganizowali zlot nad Zalewem Zegrzyńskim i chyba obyło się bez burd.
Jeżdżę na rowerze po okolicznych lasach. Obserwuję ptaki w ogródku. Piję miętę, która u nas rośnie. O zmierzchu w ogródku zaczynają biegać jeże.