Cambodian border – here we go again

QYpA3aIoFnuXbbFGGX

arfkDoVhgZBbV4ST3X

Przed ósmą rano odbiera mnie z hostelu facet, od którego kupiłam bilet do Phnom Penh. Łódka z Don Det odpływa po ósmej. Na brzegu idę na mały dworzec autobusowy. Pojawia się facet, który rozdaje druki wizowe i mówi, ze formalności kosztują 40 dolarów. Wiem, że to graniczny naciągacz. Po zatruciu niby czuję się już dobrze, ale wciąż nie za bardzo mogę jeść i jestem trochę osłabiona. Od razu decyduję, że w tym stanie nie mam siły wykłócać się na granicy ani z nikim szarpać, albo raczej, żeby ktoś mną szarpał, jak wtedy, gdy wjeżdżałam do Laosu. W internecie są informacje, że wiza do Kambodży kosztuje 30 USD. Gdy go o to pytam twierdzi, że ta opłata obowiązuje tylko na lotnisku, a na przejściach lądowych jest 35 USD. Jaaasne. Do tego różne dodatkowe opłaty i wychodzi 40 dolców. Większość ludzi korzysta z jego usług. Daję mu druki, paszport i te cztery dychy. Para z Włoch nie płaci mu i znajdują jego opis w necie z opisem, że to scam. Ktoś bardzo dobrze go opisał, łącznie z jego stylem ubierania 🙂

Pakujemy się do trzech vanów, które odjeżdżają w stronę granicy. Mój dojeżdża pierwszy i wtedy sobie myślę, że jakiemuś obcemu facetowi dałam mój paszport i pieniądze, a on nawet nie jedzie tym samym samochodem.

Laotański posterunek graniczny jest murowany, obok nowy, szklany budynek – sklep bezcłowy. Po kambodżańskiej stronie celnicy siedzą w drewnianej szopie. Przechodzimy z granicznym cwaniakiem, jako, że on ma wszystko załatwić. Podchodzi facet z bezdotykowych termometrem i każdemu mierzy temperaturę. Wszyscy mamy taką samą:) Obok stoisko medyczne i info, że tylko badanie krwi może w 100 procentach potwierdzić malarię. Aż mnie ciarki przechodzą, na myśl, że ktoś mógłbym mi w tym miejscu krew pobierać. Cwaniak każe nam siadać w przydrożnej jadłodajni i czekać aż przyniesie nasze paszporty.

Skorzystanie z toalety w drewnianej szopie kosztuje dolara. Nie mam nic przeciw takim toaletom, często z nich korzystam, ale cena powala. Jadłodajnia ma ceny w dolarach. Tak samo jak cała Kambodża, pomimo własnej waluty. Para z Włoch, która sama opłaciła sobie wizę dawno już doszła ze swoimi paszportami. Zapłacili ostatecznie 39 USD. Po chyba ponad godzinie facet oddaje nam paszporty. Czekamy kilka godzin. Jedyny autobus, który przyjechał jest zepsuty. Nadjeżdża następny. Kierowca upycha bagaże i pasażerów, niektórzy muszą siedzieć na plastikowych krzesłach w przejściu. Jest 13.15 gdy w końcu ruszamy. Wszyscy biją brawo. Dojeżdżamy do jakiejś miejscowości i wysiadamy. Autobus wraca do granicy a my mamy czekać na dalszy transport. Nic jeszcze nie jadłam bo jakoś mi się nie chce. Piję pepsi, bo po tym świństwie raczej się nie pochoruję. Przyjeżdża van i pakujemy się do środka. Bagaże idą na zewnątrz. Nie jak zwykle na dach, tylko na dziwną kartonowo – drewniano – sznurkową konstrukcję. Kierowca zaczyna przytraczać wielką walizę, ale zjawia się jej właścicielka i mówi, że ona w innym kierunku jedzie. Kierowca się cieszy, w miejsce walizy wejdą dwa plecaki. Gdy wszystkie bagaże są przytroczone a my siedzimy w samochodzie i się pocimy kierowca mówi, że jednak jedziemy minibusem. Starszawy pasażer zaczyna coś wykrzykiwać, chyba po niemiecku. Przesiadamy się do minibusa, kierowca odczepia bagaże i ładuje je do środka. W końcu ruszamy. Po drodze wypalona ziemia. Międzynarodowa droga w większości bez nawierzchni. Przypomina mi się jak kilka tygodni wcześniej ktoś mi radził kupienie w aptece maski na twarz na tę podróż. Tumany kurzu wdzierają się do środka. Mijamy biedne wsie. Widzę ludzi myjących się w brudnych stawach.

Potem kolejna przesiadka. Tym razem van ma 13 miejsc dla pasażerów ale kierowca upycha 18 osób. Droga jest okropna. Dziury i często brakuje nawierzchni. Kierowca zatrzymuje się gdy naszym pasem, z naprzeciwka nadjeżdża TIR i najwyraźniej nie ma zamiaru zjechać póki nie wyprzedzi innej ciężarówki. Zjeżdża z naszego pasa tuż przez naszą maską. Po drodze część osób wysiada i w końcu mogę wygodniej usiąść. Do Phnom Penh dojeżdżamy o jedenastej wieczorem (zamiast siódmej). Nim drzwi się otworzą kierowcy tuk tuków się dopytują dokąd jedziemy. Na szczęście tym razem zarezerwowałam sobie hostel. Z jedną dziewczyną i dwoma chłopakami idę w tę samą stronę. Dziewczyna ma w telefonie otwartą mapę. Jej hostel jest ulicę dalej od mojego. Nagle między nas wjeżdża facet na skuterze i próbuje wyrwać jej telefon. Ona jest z Wietnamu, gdzie takie rzeczy chyba się często zdarzają. Ma refleks i szybko chowa telefon do kieszeni 🙂 Niezbyt miłe pierwsze wrażenie. Chłopaki odprowadzają ją do jej hostelu, a ja wchodzę do mojego i padam ze zmęczenia na łóżko.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s