Viet Nam po raz ostatni

DSC_0008

Na drogę kupuję nie pierwszej świeżości bułeczki. Ostatnie wietnamskie dongi jakie mam nie wystarczą na 2 batoniki, które jeszcze chcę nabyć. Miły pan mówi jednak, żebym się nie przejmowała i sprzedaje mi je:)

Ktoś kto miał mnie odebrać z hostelu i zawieźć na nocny autobus spóźnia się. Rozmawiam z recepcjonistką. Ma 20 lat. Jest z miasta oddalonego od Sapy o 100 km. Raz w miesiącu ma 4 dni wolnego, żeby mogła odwiedzić rodzinę. We WSZYSTKIE pozostałe dni pracuje po 9 godzin. Ona mówi mi, że w Wietnamie oprócz wietnamskiego są 54 języki etniczne, podzielone na 7 grup, gdzie są języki do siebie podobne. Ludzie z okolic Sapy często nie mówią po wietnamsku, tylko w swoich własnych językach.

Mówi, że ludzie z górskich wsi niechętnie posyłają dzieci do szkół. Dzieci maja pracować w polu i w ten sposób dokładać się do budżetu.

Zaczyna padać a potem lać. Do hostelu wchodzi zmoknięta dziewczyna i od razu wiem, że już ją wcześniej spotkałam. Przypominam sobie, że było to około 2 miesiące wcześniej w Pekinie. Tym razem wymieniamy się kontaktami. Może spotkamy się za jakiś czas.

Przestaje padać i przyjeżdża po mnie facet na motorze – spóźniony ponad półtorej godziny. Może czekał aż deszcz przestanie padać. Po drodze widzę rozświetlone restauracje tej części Sapy, której nie widziałam. To chyba jednak nie jest wieś 🙂 Dojeżdżamy do autobusu. Jestem ostatnim pasażerem. W ciemnym wnętrzu widzę samych miejscowych. W autobusie jest zimno a wentylacja jest włączona. Na szczęście udaje mi się ją zamknąć. Otulam się kocem. Autobus zmierza do miejscowości Dien Bien, która jest ostatnim miasteczkiem po wietnamskiej stronie. Droga jest wąska i bardzo kręta. Jest ciemno i jest straszna mgła. Miejscami na drodze są wielkie koleiny. Wnioskuję to po tym, ze kierowca jednak zwalnia a autobus bardzo chybocze się na boki.

Mgła znika i przez mały fragment okna do jakiego mam dostęp podziwiam gwiazdy i cienki rogalik księżyca. Droga wiedzie przy zboczach gór. Po drodze część ludzi wysiada. Do Dien Bien dojeżdżamy w środku nocy. Kierowca daje jeszcze pospać do rana. Słyszę, że coś się rusza pod podłogą, jakby coś obracało pustą, plastikową butelką. Próbuję świecić latarką w tym kierunku ale nic nie dostrzegam. Dopiero po kilku godzinach zauważam, że ktoś pogryzł mi fizelinową torbę, którą dostałam w Singapurze na jego 50 lecie. Ma tyle dziur, że z żalem ją wyrzucam, razem z nadgryzionym jabłkiem.

Przesiadam się do mniejszego busa, który jedzie do Muang Khua w Laosie. Razem ze mną jest dwóch chłopaków z Holandii i para z Austrii. Do busa wsiada dużo ludzi i jeszcze więcej pakunków. Jeden z Holendrów trochę pomaga przy załadunku. Pudła i torby leżą wszędzie, także na dachu. Bus wydaje się zapakowany na maksa i w końcu ruszamy. Kierowca zatrzymuje się wielokrotnie i dopakowuje bagaże i kolejnych pasażerów. Rozważa przez chwilę czy da radę wrzucić 3 stoły na dach. Odjeżdżamy bez stołów.

Do wietnamskich dalekobieżnych autobusów wchodzi się bez butów. Zdejmuje się je przy kierowcy, pakuje w plastikową torbę i dalej idzie w skarpetkach lub boso.

Na klombach w miastach rosną rośliny uznawane u nas za egzotyczne i doniczkowe jak gwiazda betlejemska, skrzydłokwiat i azalie.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s