Brisbane to stolica stanu Queensland i jednocześnie trzecie największe miasto Australii. Przecięte jest rzeką Brisbane która wije się przez miasto. Jest to naprawdę ładne, można by powiedzieć nawet urocze miasto. Ma bardzo relaksacyjną atmosferę. Dużo zieleni i parków. Jest na tyle małe, że całe centrum można swobodnie obejść na piechotę. W mieście jest też darmowy prom po rzece, więc, można też obejrzeć je z innej perspektywy. Warto wybrać się do ogrodu botanicznego położonego nad brzegiem rzeki. Stamtąd jest tylko krótki spacer do pięknego mostu (Story Bridge), który był otwarty w 1940 roku. Nad rzeką przy ślicznym deptaku są bezpłatne miejskie baseny.
W Brisbane spotkałam się z koleżanką poznaną w Newcastle i bardzo miło spędziłyśmy czas włócząc się po mieście, idąc kilometrami do upatrzonego miejsca na obiad, pijąc cider na na Quenn’s Street, łażąc po lokalnym markecie jedzeniowym.
W Brisbane miałam zatrzymać się u ludzi poznanych w Singapurze. Wiedzieli, że wybieram się też do Australii i zaprosili mnie do siebie. Dali mi numer telefonu i dopiero po jakimś czasie zaczęłam się zastanawiać z którego miasta byli. Doszłam do wniosku, że musiało to być Brisbane. Kilka dni przed przyjazdem zadzwoniłam do nich, bardzo milo nam się gadało, no i jak powiedziałam, że za kilka dni będę w Brisbane to zapadła cisza, a potem zdanie – no, ale my mieszkamy w Perth (to tylko 5,5 godziny samolotem z Brisbane :). Do Perth niestety z braku czasu już się nie wybiorę tym razem, ale następnym to już na pewno.
Kuzynka która też zaprosiła mnie do siebie musiała wyjechać służbowo więc zatrzymałam się w hostelu. Wszystko było spoko do czasu jak ostatniego dnia ktoś wyrzucił moje jedzenie z lodówki i z braku czasu przed wyjazdem na lotnisko, na obiad miałam bułkę i banana – zupełnie jak Małysz kiedyś 🙂