Czas spędzony w Melbourne to dla mnie oprócz zapoznawania się z miastem, przede wszystkim poznawanie rodziny, z której wcześniej spotkałam tylko kilka osób. Przyjęcia urodzinowe i jazda na rowerze z Wujkiem. Uzupełniania drzewa genealogicznego, którym się od dawna zajmuję. Słuchanie rodzinnych historii, tych z dawnych czasów i tych współczesnych. Ciekawe rozmowy o jedzeniu turków, byciu starą krową, o tym kto widział kangaruny i czy tuńczyk to warzywo, a także co można powiedzieć po poznańsku a co po wietnamsku.
Cały tydzień spędziłam też z koleżanką z podstawówki, która od dawna mieszka w Australii. Oglądałyśmy film z jej wesela sprzed 11 lat. Opowieści o latach spędzonych w szkole, a przede wszystkim to co po szkole, historie o wspólnych znajomych, tematy nie do wyczerpania 🙂
Kiedy byłam jeszcze w Azji koleżanka uprzedzała mnie że teraz na południu Australii jest bardzo zimno (pojęcie względne). Miałam trochę dość tropikalnych upałów i naprawdę cieszyłam się na trochę chłodu. Kiedy jednak wysiałam z samolotu a różnica temperatur między Bangkokiem a Melbourne była 20 stopni to już nie cieszyłam się aż tak bardzo 🙂
Tutaj dopiero wiosna się zaczyna. Dla mnie to druga wiosna w tym roku 🙂 Drzewa i trawa mają ten cudny odcień zieleni zarezerwowany tylko dla wiosny.
Przez kilka dni dość mocno marzłam, mimo że było słonecznie, ale potem na szczęście temperatura wzrosła.
Lata spędzone w wilgotnej Irlandii powodują że nawet w Polsce bardzo odczuwam suchość powietrza na mojej skórze. Po miesiącach w wilgotnych tropikach w super suchej Australii muszę się ciągle kremować.
Któregoś dnia w rozmowie o mojej poprzedniej podróży do Indii w 2013 roku wyszedł temat książki Shantaram napisanej przez Gregory David Roberts. Okazało się, że moja Ciocia go zna 🙂 Książka jest niesamowita, oparta na prawdziwej historii. Naprawdę godna polecenia.
W tym roku w październiku została wydana kolejna jego książka ”The Mountain Shadow”.
W weekend znajomi zabrali mnie do Mount Dandenong. Są to piękne wzgórza z parkiem z rzeźbami autorstwa Williama Rickettsa. Rzeźby a piękne, przedstawiają wizerunki Aborygenów, którzy kiedyś zamieszkiwali całą Australię. Dziś są w zdecydowanej mniejszości i raczej kiepsko zaadaptowali się w dzisiejszym australijskim świecie rządzonym przez białych ludzi.
Wybraliśmy się też na niedzielny targ staroci w Camberwell.
Miałam okazję ugotować coś dla przyjaciół a także upiec kilka ciast, w tym jedno w towarzystwie 4 letniego młodzieńca, który właściwie przejął stery w kuchni 🙂
Któregoś dnia wracając do domu koleżanki (musiałam się przesiąść z pociągu do autobusu a potem znów do pociągu ze względu na to, że część torów była w remoncie przez kilka dni) zamiast uważać na stacje, na których zatrzymuje się pociąg, czytałam sobie książkę, czekając aż ludzie zaczną masowo wysiadać, żeby przesiąść się do autobusu, a że nikt nie wysiadał wylądowałam na dalekich przedmieściach nad morzem 🙂