Chennai (Madras) 2

IMG_2461nowyIMG_2457nowyIMG_2460nowyIMG_2463nowyIMG_2473IMG_2470nowyIMG_2458nowyIMG_2469IMG_2475

Indie witają mnie taką samą pogodą jak pożegnała Sri Lanka i wypróbowują moją cierpliwość już na lotnisku. Całe szczęście, że mam wystarczająco kasy na taksówkę, bo bankomat jest zbyt daleko jak na moje osłabione ja. Moja prepaid taxi (taksówka opłacona na lotnisku) powinna na mnie czekać na zewnątrz, ale jest tylko facet który ciągle powtarza „2 minutes, Madame”. Chce mi się płakać. W końcu, po kilkunastu minutach, kiedy stoję z całym bagażem na plecach, bo wydaje mi się, że jak to z siebie zdejmę to już nie dam rady znów wrzucić na plecy, przyjeżdża taxi. Kierowca nie mówi prawie wcale po angielsku. Nie wie dokąd ma jechać. Tym razem wybrałam guesthouse z trip advisor. Poprzednim razem zatrzymałam się w Salvation Army Hostel (Hostel Armii Zbawienia) i ktoś z pracowników dobijał się do mojego pokoju po północy.

Kierowca pyta innych kierowców o drogę, w końcu ruszamy. Potem pyta jeszcze kilka razy, potem próbuje mi wmówić, że już dojechaliśmy. Na koniec, jak ostatecznie docieram do celu on pyta czy ok?. K… to nie było ok.

W guesthouse, który okazał się być strzałem w dziesiątkę, kupuję najpierw banany i pakuję się do łóżka, mimo że jest wczesne popołudnie.

Następnego dnia czuję się coraz gorzej. W aptece kupuję jakieś leki (jeden z nich okaże się później być antybiotykiem) i termometr, który potem będę potem przeklinać, bo czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego.

Wlokę się w kierunku plaży wstępując po drodze do dwóch barów w sokami. Każdy z nich pozostawia gorzki posmak, jak wszystko przez najbliższe kilka dni.

Dochodzę do plaży przekraczając wcześniej kanałek który tak śmierdzi, że aż słabo mi się robi. Plaża wygląda na czystą, ale jest strasznie gorąco a ja coraz gorzej się czuję. Przez pomyłkę skręcam w jedną przecznicę za wcześnie. Pytam o drogę starszego pana który najpierw pokazuje w stronę morza, a kiedy mówię, że na pewno nie tam, pokazuje w przeciwna stronę.

Pytam trzech elegancko wyglądających mężczyzn z wypożyczali motocykli. Podają mi drogę na skróty, ale ja ze zmęczenia i osłabienia zaczynam płakać. Ich to przestrasza i proponują, że mnie odwiozą. Wybieram jednak drogę na piechotę. W moim pokoju padam na łóżko, biorę leki, co je kupiłam w aptece i mierze temperaturę – trochę ponad 37 stopni. Wieczorem zmuszam się do zjedzenia małej porcji zupy i zaczynam się coraz gorzej czuć. Koło godziny 22 mierzę temperaturę i w bardzo krótkim czasie rośnie z 38 do 39,8. Apteka na zewnątrz jest jeszcze otwarta i kupuję paracetamol. Robię okłady na czoło z mokrego ręcznika i za każdym razem jest on niepokojąco gorący. Zaczynam płakać bo się martwię, bo jestem tu sama, bo nie byłam tak chora przez ostatnie 10 lat, kiedy to na kilka dni przed obroną pracy magisterskiej miałam 40 stopni gorączki. Na obronę zawiózł mnie wtedy Tata i siedział kilka godzina w pubie do którego chodziłam odkąd miałam 17 lat. Pubu, można powiedzieć kultowego w pewnych kręgach. Mój Tata lubiący także raczej swojskie klimaty nazwał go speluną 😉

Rano idę do pobliskiej kliniki. Jest mi strasznie słabo. Doktor Hussain zleca mi badanie krwi na malarię i dengę. Mam odebrać wyniki wieczorem i przyjść na wizytę. Morfologia w porządku, malaria negatywna. Doktor mnie nawet nie dotyka zapisuje nowy antybiotyk i syropy na straszny kaszel jaki mam. Kolejne dni mijają tak samo. Rano jem banany zanim wezmę leki. Temperatury nie mam tylko wtedy jeśli wezmę paracetamol. Wczesnym popołudniem wlekę się do baru w sokami, gdzie piję sok z ananasa a potem jeszcze z trzciny cukrowej na ulicznym stoisku. Wieczorem wpycham w siebie zawsze tę samą zupę. Noce są albo koszmarne bo przez upał i lejący się ze mnie pot nie mogę spać, albo jestem już tak zmęczona, że śpię bez względu na wszystko. Po kilku dniach za radą Cioci przestaję brać paracetamol i ochładzam się chłodnymi prysznicami. Temperatura zresztą nie rośnie mi już powyżej 38 stopni.

Za każdym razem jak przechodzę przez recepcję muszę opowiadać jak się czuję, bo wszyscy się tu o mnie martwią. W końcu radzą mi, żebym pojechała na badania do szpitala. W szpitalu w końcu jest normalnie. Mierzą mi temperaturę i ciśnienie, nawet ważą i mierzą. Trafiam na normalnego lekarza, który sprawdza mi gardło, osłuchuje płuca i sprawdza brzuch. Dostaję kolejne 2 antybiotyki na infekcję w płucach. Temperatura obniża mi się na stałe do 35 stopni. Odczyty pokazujące mniej po prostu ignoruję.

Dziś czuję się trochę lepiej, byłam nawet w kinie, bo już od ponad tygodnie siedzę głównie w moim pokoju.

To wszystko sprawia jednak, że za kilka dni wsiądę w samolot lecący w kierunku, którego w bliższym ani dalszym czasie nie planowałam, jednak z dzisiejszej perspektywy jedynym rozsądnym.

Powyżej zdjęcia z mojego magicznego okna.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s