Park Narodowy Kościuszko (lokalna wymowa Kozjosko) jest położony w stanie New South Wales (Nowa Południowa Walia). Na terenie parku znajdują się Snowy Mountains (Góry Śnieżne) i najwyższy szczyt Australii – Góra Kościuszki 2228 mnpm.
Dla mnie to początek kilkudniowej podróży w zupełnie innym stylu niż dotychczas. To road trip z moim kuzynem. Dobrze czasem dać komuś zająć się wszystkim. Wygodnie rozsiąść się, dać się wcisnąć w fotel, podziwiać widoki, robić zdjęcia przez okno, śmiać się, słuchać radio a tam gdzie nie odbiera pozwolić Annie German, Backstreet Boys i Lea Salonga towarzyszyć nam.
Góra Kościuszki to był dla mnie numer 1 w planach na Australię. Park jest piękny. Pierwszego dnia dojechaliśmy do Jindabyne już po ciemku. Im głębiej w góry tych chłodniej. Jak wyjeżdzaliśmy z Melbourne temperatura dochodziła do 30 stopni, a zima skończyła się raptem kilka dni wcześniej. Ostatnie 120 km drogi wiodło przez sam park i minęliśmy tylko 5 samochodów. Zobaczyłam też po raz pierwszy kangury. Było też dużo jeleni. Wzdłuż drogi było sporo martwych wombatów. Jak na razie nie widziałam żadnego żywego. Zwykle leżą na plecach, z łapkami do góry. Były też martwe jelenie i kangury w różnym stadium rozkładu. To okropne ile tych pięknych zwierząt jest zabijanych przez samochody.
Wraz z końcem zimy skończył się tu sezon narciarski i Jindabyne wyglądało na opuszczone. W sezonie zimowym na pewno tętni życiem. Niestety żeby tu dojechać trzeba mieć samochód. Wprawdzie w internecie znalazłam jakieś połączenie z trzema przesiadkami, ale nie udało mi się dowiedzieć, czy jest wciąż aktualne. No i bez samochodu trudno dojechać do szlaków w parku.
Pierwszego dnia wybraliśmy się na łatwy około 20 kilometrowy spacer szlakiem wiodącym wzdłuż i przecinającym rzekę Thredbo.
Następnego dnia weszliśmy na najwyższą górę w Australii – górę Kościuszki. Wzdłuż drogi prowadzącej do Thredbo rozciąga się las martwych drzew (przynajmniej tak wyglądały na progu wiosny). Krajobraz miejscami księżycowy. Kolory szaro bure. Może latem jest bardziej zielono.
W górach było wciąż pełno śniegu. Dzień był wymarzony na to, słońce i zero wiatru. Około połowa szlaku była pokryta śniegiem. Za radą pana ze sklepu sportowego wypożyczyliśmy snow boots (buty śnieżne) – rodzaj dużych, plastikowych nakładek na buty, które mają zęby od spodu. Najpierw wydawało mi się, że niesiemy to bez sensu, ale przydały się na ostatnich 2 kilometrach. W górach, jak to w górach – pięknie:) Wzgórza pokryte śniegiem, malownicze skały. Szlak łatwy. Trudno uwierzyć że to Mount Everest Australii 🙂 Duża jego część wiedzie wzdłuż Snow River (Rzeki Śnieżnej).
Jakieś 2 km od szczytu nagle nadleciały 2 F16 i dwukrotnie okrążyły góry 🙂 Kto wie? Może kiedyś i to marzenie uda mi się zrealizować 🙂